Najnowsze wpisy, strona 3


MOJA KARIERA BIEGACZA 7
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
11 marca 2024, 17:56

   Sezon tradycyjnie zaczyna się w marcu i potem już tylko nabiera rozpędu. Nie próżnowałem od początku marca. Nie wiedziałem co mnie czeka w 2014 roku, ale nadal byłem głodny kolejnych startów i wyzwań.

02.03.2014 rok GP NATURY 5 km SZCZECIN

  Zacząłem kolejny rok króciutkim dystansem, ale byłem zadowolony z formy oraz z czasu. 24:59 to bardzo dobry czas jak na mnie wtedy. W listopadzie 2013 roku na tym samym dystansie miałem czas 28 minut więc to pokazuje, że wtedy pod koniec roku byłem już zmęczony. Tutaj wszedłem mocno w sezon. W głowie miałem też kolejny maraton w kwietniu. Tym razem w Dębnie. Jak już zaliczyłem maraton po lesie to musiałem poczuć jak się biega klasycznie po asfalcie wśród 2000 uczestników.

16.03.2014 rok Kołobrzeg 15 km

  Nie mogło mnie zabraknąć w Kołobrzegu na biegu Zaślubin. Rok wcześniej byłem przeziębiony i było też przenikliwie zimno. Tamtego biegu nie wspominam dobrze. Za to ten mi wyszedł świetnie. 1:13:41 to mój czas. Rok wcześniej miałem 1:21:53. Padał bardzo mocno deszcz, ale nie przeszkadzało mi to w niczym. Co ciekawe przez całą zimę nie zrobiłem żadnego treningu, który by miał dystans dłuższy niż 10 kilometrów. Bieg w Kołobrzegu na 15 kilometrów to najdłuższy dystans jaki pokonałem od grudnia. Wiedziałem, że za 3 tygodnie biegnę maraton, ale nie nastawiałem się kompletnie na nic. Kompletnie nie wiedziałem jak jestem przygotowany. Dwa pierwsze starty jednak pokazały mi, że szybkość jest i to nawet na 15 kilometrów. Czułem się w wysokiej formie.

23.03.2014 rok SZCZECIŃSKA GUBAŁÓWKA 8 km

  Na tej samej trasie biegłem w grudniu i miałem czas 38:13. W marcu już 36:32. Naprawdę czułem się być może nawet w życiowej formie. Co bieg to poprawa wyniku i to nie o kilka sekund, ale przynajmniej o minutę albo więcej. Wiadomo, że to buduje mentalnie, ale pamiętałem, że to są przecież krótkie biegi, a mnie czeka maraton. Tak czy owak byłem zadowolony z szybkości i świeżości.

30.03.2014 rok GP NATURY 5 km SZCZECIN

   Ponownie wystartowałem w cyklu biegów na 5 kilometrów i na prawie 200 osób byłem 51. Mało tu wspominam miejsca, bo przeważnie byłem w połowie, ale w marcu byłem w takiej formie, że być prawie w pierwszej 50tce to duży sukces. No i oczywiście czas 23:59. O minutę lepszy niż na początku marca, a taki postęp to jest kosmos. Po prostu co start to ja latałem. Czułem się wyśmienicie. Może dlatego, że miałem głód startów? Może dlatego, że w zimie mało kilometrów robiłem biegiem. Chodziłem bardzo dużo, ale skąd ja mogłem wiedzieć jak się to wszystko przełoży. Okazało się, że jak na mnie to fruwałem. Startując gdzieś drugi raz masz już porównanie z poprzedniego roku. Ja w 2013 roku takich porównań czasów miałem niewiele, gdyż w większości miejsc byłem pierwszy raz. W 2014 roku mogłem już jednak sprawdzić czy robię postępy, czy stoję w miejscu albo może się cofam. Okazało się, że gdzie nie wystartowałem to biłem moje poprzednie czasy na tych trasach, a to mnie bardzo napędzało przed maratonem.

06.04.2014 rok MARATON DĘBNO

  O maratonie w Dębnie pisałem już sporo, ale teraz wiem już czego podchodziłem do tego na pełnym luzie. Po prostu starty w marcu pokazały mi, że do 15 kilometrów jestem w życiowej formie. To był okres, że naprawdę bawiłem się bieganiem. W 2013 roku poznawałem wszystko i zwieńczyłem to maratonem Puszczy Goleniowskiej. W marcu ja po prostu nie poznawałem siebie i swojej szybkości. Nikt nie mógł mnie przed maratonem zdołować, że nie dam rady, bo w zimie mało kilometrów robiłem. Miałem to gdzieś. Przed pierwszym maratonem byłem dobrze przygotowany i to czułem, że zrobiłem wszystko co mogłem. Półmaratony, a do tego na miesiąc przed bieg na 30 kilometrów z kolegami. Wtedy wiedziałem, że uda mi się. Miałem do tego podstawy. W Dębnie ja się chciałem świetnie bawić. Nic nie kalkulowałem, bo niby jak... Ja nie wiedziałem co się ze mną zacznie dziać gdzieś na 20 kilometrze. Czułem, że szybkość mam, ale to przecież 42 kilometry, a tu potrzebna jest wytrzymałość. Czy codzienne noszenie listów w zimie i robienie ponad 10 kilometrów, czy chodzenie po schodach i czy jeden trening w niedzielę biegowy na 10 kilometrów miały mi dać odpowiedź czy jestem gotowy na maraton? Pewnie, że nie. To była tak wielka niewiadoma, że byłem jak Forrest Gump. Ja na półmetku miałem czas 1:56:46 więc leciałem na czas poniżej 4 godzin. W zasadzie pierwszą połowę dystansu biegłem niewiele wolniej niż na półmaratonie. Podszedłem do tego z całkowicie wolną głową. Wiedziałem, że jestem szybki więc to wykorzystałem. Ani przez moment nie miałem myśli, że mam zwolnić, bo padnę. Po prostu cieszyłem się, że lecę. Biegłem na zasadzie co będzie to będzie. I wytrzymałem do 35 kilometra. To jest niesamowite. Właśnie ta niewiedza. Większość by powiedziała, że przy takim moim przygotowaniu nie mam szans dobiec nawet do 25 kilometra. Fantastycznie się biegnie jak jesteś świeży i nie masz żadnych oczekiwań. Pewnie jakbym robił wiele kilometrów zimą to bym się nastawiał na jakiś czas określony. Nakładał bym sobie do głowy wiele myśli, a tak suma sumarum okazało się, że do czasu 4:10 na maratonach już się nawet nie zbliżyłem, więc byłem w życiowej formie. Moja szybkość marcowa przełożyła się nawet na maraton. Finisz też był na pełnej szybkości. Co to wszystko pokazuje? Nie ma żadnych reguł, żadnych gotowych przepisów na bieganie. Każdy powinien to robić indywidualnie, testować siebie i swoje ciało. Mi taki trening pozwolił na życiówkę w maratonie. Komuś innemu by to nie starczyło. Miałem totalny luz psychiczny, zero presji na sobie. Umysł nawet mi nie mógł przeszkodzić w żaden sposób. Nawet jak by mi mówił, że nie dam rady to bym mu odpowiedział no i co i tak będę biegł. Mentalność i psychika to w sporcie podstawa, właściwe podejście. Ja to na własnej skórze poczułem jak to jest jak stajesz na starcie maratonu i cieszysz się, że będziesz biegł. Oczywiście sprawdzałem czas jaki mam kilometr po kilometrze, ale biegłem tak jak czuję, a nie tak jak mi pokazuje stoper. To był mój dzień i mój początek sezonu. Jeżeli walisz życiówki na każdym biegu w marcu to czujesz moc. Ja jak zacząłem biec w Dębnie to tak jakbym biegł półmaraton jeżeli chodzi o tempo. Moment w którym czujesz, że jest forma życiowa to nie zastanawiasz się czy za szybko czy za wolno. Po prostu fruniesz. Wiesz, że to jest tu i teraz. Ja tak się właśnie czułem w Dębnie, że zrobię taki bieg, którego nie zapomnę do końca życia i tak się stało, a sam finisz to była taka puenta. Kto z tych ludzi co dopingowali czy spiker wiedzieli, że to jest mój bieg życia? Przecież ja byłem 1272 na mecie, a jednak tym finiszem pokazałem, że piszę swoją historię. Po prostu zwariowałem jak ujrzałem metę. Postanowiłem, że zrobię najmocniejszy finisz w życiu i myślę, że zrobiłem. Na nogach, które były zmasakrowane po prawie 42 kilometrach. Ja po prostu to musiałem zrobić. 200 metrów , których w zasadzie nie pamiętasz. Wszystko dzieje się jak w szalonym filmie. Spiker wyczytuje moje nazwisko, ludzie klaszczą, a ja wariat mijam wszystkich i sprintuję. Tylko szaleniec może zrobić coś takiego. Na zdrowy rozum mogłem sobie coś zerwać. Ja widzę na tych zdjęciach jak mocno pracowały mięśnie ud. Widać prawie każdy mięsień na nogach. Tam się paliło wszystko. Tego dnia moc była ze mną i nic mi się nie mogło stać. Są takie momenty w życiu, że czego się nie dotkniesz zamieniasz w złoto. Taki był dla mnie początek sezonu zwieńczony maratonem. Takie moje "5 minut". Nie wiedziałem, że mogę tak szybko biegać, a jednak... Myślę, że każdy sportowiec czy to zawodowy czy amator czuje kiedy ma swój moment. Trzeba to wtedy wykorzystać na maxa, bo wszystko wtedy sprzyja. Często jest tak, że nie wiesz skąd to się wzięło i dlaczego akurat teraz. To nie ma znaczenia. Jeżeli przyszła moc i energia kosmiczna to wykorzystaj ją na 100 procent. Poczucie, że zdobywasz świat i on jest pod twoimi stopami. Ja tego doznałem i nie wiem skąd się to wzięło, ale to było cudowne uczucie.

 

CO MY TU ROBIMY?
Autor: rasmarsom | Kategorie: ŚwiadomoŚĆ 
07 marca 2024, 19:48

  Co oznacza uwolnienie umysłu? Jest to po prostu otwarcie go na wszystkie możliwości. Tę możliwość, którą zdecydowanie wybierzemy akceptujemy jako rzeczywistość. Wilhelm Reich powiedział : " Czy jestem kosmitą? Czy należę do nowej rasy na Ziemi poczętej przez człowieka z kosmosu w objęciach z ziemską kobietą? Proszę o moje prawo i przywilej by mieć takie myśli i zadawać takie pytania bez grożenia uwięzieniem przez jakąkolwiek organizację administracji w społeczeństwie. W obliczu sztywnej, doktrynerskiej zapatrzonej w siebie, gotowej zabić hierarchii naukowej cenzury wydaje się głupotą publikowanie takich myśli. Każdy wystarczająco złośliwy mógłby z nimi zrobić wszystko. Jednak prawo do mylenia się powinno być zachowane. Nie powinniśmy bać się wchodzenia do lasu tylko dlatego, że pośród drzew są dzikie koty. Nie powinniśmy poddawać naszych praw do dobrze kontrolowanych spekulacji. To pewne pytania zawarte w takich spekulacjach, których administratorzy ustalonej wiedzy się obawiają. Wchodząc jednak w kosmiczny wiek z całą pewnością powinniśmy nalegać na prawo do zadawania nowych, nawet głupich pytań, bez molestowania." No cóż miał rację, ale jego publikacje zostały spalone, on został wtrącony do więzienia i tam zmarł... Jeśli nie będziemy bronić albo wyrażać naszych praw by wchodzić w te obszary, które są poza przyjętymi normami wtedy umieszczamy się w więzieniu umysłowym i fizycznym. Te ustalone normy wiedzy wymuszają to na nas. W ten sposób zabierają nam wolność jakieś autorytety. Przecież moja wolność, cała wolność jest naszym naturalnym i wiecznym prawem, a nie podarkiem od jakichś czarnych garniturów decydujących czy nam je dać, czy nie. Zniewalają nas jednak dlatego, że nie znamy ich gry. Żeby jednak się wyzwolić z niewoli umysłu trzeba poznać ich grę. Grę, która ma wprowadzać strach i przerażenie, a przez to zniewolenie.

  Gandhi powiedział, że błąd nie staje się prawdą z powodu wielokrotnego powtarzania tak jak i prawda nie staje się błędem tylko dlatego, że nikt jej nie widzi. Nawet jeśli jesteś w miejszości, to jednego prawda wciąż jest prawdą. W całej historii mamy przykłady mniejszości ludzi, którzy wykazali błędy w normach wierzeń, a co najmniej je kwestionowali. Ludzie wierzyli kiedyś, że Ziemia jest płaska i była to ustalona norma. Większość teraz powie jak oni mogli w to wierzyć? Jednak to była norma tamtych czasów i teraz mamy również jaskrawo głupie normy. Ludzkość zaszła tak daleko, że zamieniamy tę planetę w szambo. Ci co ustalają normy naszych czasów chcą, żebyśmy wierzyli, że wojna to pokój, wolność to niewola, a ignorancja to siła. Mi to się wszystko potwierdza o czym pisał Orwell. Czy jesteśmy na krawędzi ludzkiej ewolucji i ludzkiego zrozumienia? To, że zmierzamy w przepaść doskonale ujął Michael Ellner : "Wszystko jest na odwrót i na wspak, odwrócone do góry nogami. Lekarze niszczą zdrowie, prawnicy niszczą sprawiedliwość, uniwersytety niszczą wiedzę, rządy niszczą wolność, główne media niszczą informacje, a religie niszczą duchowość". Rozejrzyjcie się i zobaczcie, że tak jest. Wierzymy ludziom, którzy są autorytetami wykreowanymi, a to są najwięksi kłamcy i łgarze, a tym którzy najgwałtowniej zaprzeczają temu nie wierzymy, a oni właśnie próbują powiedzieć prawdę. Żyjemy w odwróconej, zniekształconej krainie. Dlaczego tak to wygląda? Dlaczego są miliardy zagubionych ludzi, którzy nie rozumieją kim są, gdzie są i o co chodzi w tym całym interesie zwanym życiem?

   Świat wydaje się być takim chaosem, taką kulą zamieszania, zagubienia i złożoności. Nie masz koordynatów, żeby połączyć te rzeczy razem. Jeżeli jednak zaczniesz łączyć kropki w tym pozornym zamieszaniu, chaosie i złożoności wyłoni się wyraźny, czysty obraz. Kiedy połączysz te kropki czyli różnych ludzi, organizacje, miejsca, religie, historie zaczyna się formować obraz. Wtedy zaczynasz widzieć o co chodzi. Jak nie połączysz kropek to nie możesz dostrzec całego obrazu. Po połączeniu kropek zaczynasz widzieć codzienne życie, codzienne wiadomości w kompletnie innym świetle. To co wcześniej wydawało ci się nie do pojęcia, bo nie łączyłeś kropek zaczyna mieć wyraźniejszy i jaśniejszy sens. Mamy po prostu dwie wersje rzeczywistości. Doświadczamy filmu, czyli filmowej wersji rzeczywistości, którą dają nam media głównego nurtu i edukacja też to przekazuje. Wszystkie główne nurty informacyjne tłumaczą wydarzenia na świecie w określony sposób. Ten "film" jest nam puszczany przez Agendę, która stoi za tym, bo ma to być przykrywka w celu ukrycia i zaciemnienia działań tej Agendy. Fundamentem tej przykrywki tajnej Agendy jest doprowadzenie miliardów ludzi na tej planecie do noszenia masek i odgrywania fałszywych tożsamości o których nawet nie wiedzą, że są fałszywe. Odgrywają ten "film" jak aktorzy. To jest właśnie prawdziwy fundament tej Agendy, czyli manipulowanie ludźmi, by wierzyli, że są czymś, czym nie są i by zapomnieli czym naprawdę są.

  Tak naprawdę jesteśmy świadomością. Nieskończona świadomość połączona z innym świadomościami w bezczasowym oceanie nieskończoności. Możemy przesunąć punkt naszej obserwacji wokół tej świadomości, wyrażać i celebrować naszą wyjątkowość, ale wszyscy jesteśmy jedną nieskończoną świadomością i nieskończonym umysłem. Iluzja oddzielenia jest tylko doświadczeniem w tej rzeczywistości i jest ona poszerzana i wyolbrzymiana przez manipulatorów byśmy widzieli siebie i wszystko inne w znaczeniu oddzielności zamiast jako połączoną całość. Cała ta konspiracja ma na celu umieszczenie nas w bańce świadomości, żebyśmy działali na ułamku swej prawdziwej istoty i swojego nieskończonego potencjału, żebyśmy nie wiedzieli o wielkości otwartej świadomości.

  Ktoś powie, że to proste. Rodzisz się, robisz się starszy i umierasz. Rodzisz się, robisz się starszy, robisz to, tamto, różne rzeczy i starzejesz się, mocujesz się o przeżycie następnego dnia. Dochodzisz do punktu w którym myślisz, a co o mnie pomyśli Bóg... Czyli tak rodzisz się, wchodzisz do tego wymiaru, mocujesz się w nim przez całą drogę, mnóstwo emocjonalnych wstrząsów. Potem się starzejesz, ciało słabnie i ktoś decyduje czy pójdziesz w nagrodę do nieba czy trafisz do piekła na wieczność. Jak dla mnie to jest raz, że proste i pozbawione sensu, a dwa, że aż ciężkie do uwierzenia, a jednak ludzie w to wierzą i tak żyją.

   Lekarze niszczą zdrowie, ponieważ w zdrowiu nie chodzi o zdrowie, ale o bogactwo. Międzynarodowe korporacje farmaceutyczne kontrolują system medyczny, żeby skalpel i leki były jedyną odpowiedzią w przeważającej większości na ludzkie choroby. Efekty uboczne leków nie są tym co podają. To jest po prostu działanie tych leków. Wielka farmacja napędza przemysł zdrowotny więc nie chodzi tu o zdrowie, bo lekarze niszczą wiedzę. Prawnicy niszczą sprawiedliwość. Najlepsze jest to jak obywatel pozywa państwo. Rachunki tych, którzy ciebie sądzą są opłacane przez obywatela, który musi też płacić własne rachunki jak reszta. Państwo, czyli rząd broni się pieniędzmi prawników, którzy są opłacani przez obywateli, ten obywatel pozywający rząd musi za to zapłacić jak również płacić swoje rachunki. Uniwersytety niszczą wiedzę. A dlaczego? Jeżeli chesz stworzyć scentralizowaną dyktaturę nie możesz doprowadzić do tego, żeby populacja była myśląca, bystra i otwarta umysłowo i świadoma i żeby dostrzegła brednie. Sprzedajesz wtedy od kołyski do grobu system wierzeń, który chcesz sprzedać i programujesz umysły by postrzegali świat w sposób jaki pasuje twojej agendzie. Rządy niszczą wolność. Rządy nie są po to, żeby służyć ludziom, to ludzie są po to, żeby służyć rządom. Czarne garnitury dyrygują i ustawiają swoją polityczną agendę dla orwellowskiego państwa i pochodzą z określonych rodów. To pozwala im na to ponieważ to oni pociągają za sznurki, żeby prezydentem obojętnie jakiego kraju mógł być idiota. A czym są media? Opowiadają ludziom tę wersję życia i wydarzeń, które pasują Agendzie. Wszystko ma mieć określoną narrację i nie możesz przekroczyć tej linii jako dziennikarz, bo będziesz mieć kłopoty. Klasyczna cenzura. Religie niszczą duchowość. Pochodzą z tego samego źródła i czczą tych samych bogów co tajne stowarzyszenia. Religie są po to, żeby zniewolić umysły ludzi i by dzielić i rządzić ludźmi w ten sposób. Nie są po to, żeby otworzyć ludzi na prawdziwy, nieskończony rozmiar tego kim są. Taki świat szalony sprzedają nam jako zdrowy i normalny i racjonalny. Dlaczego to się utrzymuje? Przez powtarzaczy. Ludzie powtarzają fakty, bo słyszeli je od kogoś innego i staje się to konwencjonalną mądrością i wiedzą i wszyscy w nią wierzą. Większość ludzi to inni ludzie, ich myśli są opiniami kogoś innego, ich życie jest naśladownictwem, a pasje brane od kogoś. Mark Twain powiedział : "W religii, polityce, wierzeniach i przekonaniach ludzi, niemal w każdym wypadku pochodzą z drugiej ręki i nie są sprawdzane, pochodzą od autorytetów, które same nie sprawdziły zagadnień problemu. Te autorytety wzięły to z drugiej ręki od innych niesprawdzających, których opinia o tym nie jest warta złamanego grosza. Stąd właśnie pochodzi konwencjonalna wiedza. To jest walka tej Agendy z ludzkim umysłem i percepcją postrzegania świata tak, żeby ta konspiracja trwała. I trwa...

ZIELONY ŁAD
Autor: rasmarsom | Kategorie: teatr dla gojow 
06 marca 2024, 22:11

   To co się dzisiaj działo w Warszawie na strajku generalnym rolników było do przewidzenia. To była zaplanowana akcja Policji i pokaz siły obecnego rządu. Od początku ten rząd tak działa więc jakie tu zaskoczenie. Sam Wódz Donaldinho mówił, że musimy działać nawet na cienkiej granicy prawa i z zaciśniętą pięścią. Dziś rolnicy się o tym przekonali, bo ja akurat w prowokację nie wierzę. Jeżeli chcesz zakłócić demonstrację pokojową to wpuszczasz "swoich" w ten tłum i to oni prowokują. Pretekst dla działań służb mundurowych zawsze musi być. Dziś były to kostki brukowe. Szkoda, że nikt nie mówi ile tych kostek poleciało w policjantów. Setki, tysiące? Zmasowany atak kostkami? Czy np. poleciały dwie, a może trzy i to doprowadza do takiej eskalacji działań Policji? Poczuli się zagrożeni czy co? Po drugie wątpię, żeby to rzucali rolnicy. To ma jednak małe znaczenie. To miało się tak skończyć i tyle. Typowe zastraszenie i pokaz siły. To ma pokazać, że jak znów będziecie chcieli przyjechać do Warszawy i strajkować to się dwa razy zastanówcie. Mało obserwuję ostatnio co się dzieje dokładnie w polityce, ale mniej więcej wiem co nastąpi, więc nie potrzebuję się tym emocjonować z dnia na dzień. Dziś po prostu przy obiedzie zobaczyłem sceny z Warszawy i kolejny teatr dla gojów. Pamiętacie jak rządziło PO 8 lat temu? Pamiętacie jak nie odbywały się Marsze Niepodległości? Pamiętacie jak bili policjanici stoczniowców i górników? Pamiętacie ile zakładów zostało zamkniętych czy sprzedanych? Pamiętacie ile ludzi wtedy uciekło z Polski za pracą? Jak widać tamte rządy wielu Polaków nic nie nauczyły. Także takie strajki będą tak rozbijane przez rząd obecny i lepiej się przyzwyczajać. Następnie co on ma powiedzieć rolnikom? Ma powiedzieć, że jest też przeciwko "Zielonemu Ładowi"? Pewnie, że nie jest, bo to sługas Niemców. Zresztą co można osiągnąć strajkami? Można pokazać solidarność, siłę ludzi, zjednoczenie się w czymś, ale co więcej? Wiem, że to smutne jest, ale i tak będzie jak ma być. Poprzedni rząd na tyle na ile mógł blokował Unię, ale ten jest prounijny co skończy się zagładą dla Polski. Właśnie o to chodzi przecież. Najsilniejsze mają być Niemcy i Francja. Zobaczmy co się dzieje na Ukrainie? To już ponad 2 lata. Myślicie, że to przypadek, że to tyle trwa. Przypadek, że Niemcy czy Francja nie chcą pomagać i oczywiście USA? Nie ma przypadków. Ja też do końca nie wiem o co tam chodzi i szkoda niewinnych ludzi, którzy tam giną, ale ludzie ginęli, giną i będą ginąć niewinnie w takich konfliktach bez świadomości po co, za co i dlaczego, a Ci na górze będą zbijać grubą kasę. To właśnie trwa ponad 2 lata na Ukrainie. Naprawdę na takich konfliktach zbrojnych można najlepiej zarobić. Amerykanie to wiedzą najlepiej. Czy będziemy mieć w przyszłości wszyscy chipy? Pewnie, że tak. Czy pieniądz wyjdzie z obiegu i będzie się płacić kartą, a potem chipem? Pewnie, że tak. Czy będzie Zielony Ład? Pewnie, że tak. Orwell, który znał plany masonerii mówił, że przyszłość będzie wyglądać tak, że człowiek będzie miał do twarzy przystawionego buta, który będzie naciskał na tę twarz. Lepiej tkwić w iluzji, karmić się telewizją, łykać co gadają w programach informacyjnych i myśleć, że wszystko to przypadek. Jeszcze jedno? Czy będą kolejne Plandemie? Oczywiście, że tak, bo ludzi jest za dużo na świecie. Wiem, że myślenie o tym, że to wszystko jest zaplanowane co się dzieje od bardzo dawna, skutecznie wprowadzane i realizowane jest smutne, ale tak jest. 15 lat temu bym napisał, że nie wiem o co tu chodzi w tym wszystkim, ale nie podoba mi się to i czuję, że coś tu jest nie tak. Wtedy byłem jednak tylko idiotą, który coś czuł, ale nie drążył i nie szukał. Sztuka polega na tym, żeby trzymać w ludzi ignorancję, bo to jest siła dla elit rządząych tym światem. Mamy na szczęście internet i można wiele ciekawego znaleźć, ale masoneria wie, że chodzi w tym o to, żeby jakiś mały procent w to wierzył i nie przeszkadzał. Większość ma pozostawać w błogiej niewiedzy i ignorancji. Ja się z tego wyrwałem i okazało się, że trafiałem na książki i filmy, które mnie uświadomiły. To nie jest tak, że od razu uwierzyłem. Z czasem jednak zacząłem widzieć wydarzenia na świecie inaczej. Pomyślałem sobie, a co jeśli w tych książkach czy filmach jest prawda? A co jeżeli 30 lat mnie oszukiwano jeżeli chodzi o naukę, historię i inne rzeczy? Dlatego teraz dopuszczam wszystko i nie emocjonują mnie jakieś konflikty zbrojne czy Plandemie czy polityka czy religie. Poszerzam swoją wiedzę na te tematy. Wydarzenia bieżące tylko obserwuję bez emocji i bez strachu. W pewnym momencie poszedłem dalej w to wszystko, czyli w astronomię, astrologię, ezoterykę, sprawy energii, świadomości i duszy. Widocznie takie są etapy poszukiwania Prawdy. Pewnie do końca życia nie poznam dokładnie o co tu w tym wszystkim chodzi, ale jak będę odchodził z tego świata to będę pewny jednego. Będę pewny, że chociaż nie dałem się zmanipulować i drążyłem szukając Prawd na różne tematy. Będę pewny, że coś odkryłem. Będę pewny, że dopuszczałem wszystko. Będę pewny, że może urodziłem się idiotą jak każdy, ale w pewnym momencie przestałem nim być, bo chciałem. Będę pewny, że nie dałem sobie wmówić tego co głosi oficjalna nauka, historia, religie. Jak ktoś mnie spyta na łożu śmierci i co wiesz wszystko? Powiem, że nie wiem ile wiem i co wiem, nie wiem jak blisko jestem Prawdy, ale chociaż jej szukałem na różne tematy i poznawałem oraz doznawałem. Powiem, że nie wiem do końca o co chodzi w tym wszystkim, ale chociaż otworzyłem Świadomość. Nie dałem się zamknąć np. w myśleniu, że świat materialny jest wszystkim co jest i umieramy i to wszystko. Nie jest jednak łatwo otworzyć świadomości co opiszę w kolejnych wpisach. Dlatego, że manipulacja jest teraz banalna ludźmi i nawet o tym nie wiedzą. To powoduje, że świat będzie wyglądał tak jak to planują Oni. Masoneria i luminaci nawet się z tym nie kryją i wszędzie umieszczają swoje symbole. Tyle, że trzeba wiedzieć jakie one są i skąd się wywodzą. Jak to poznasz to po prostu jesteś dalej w Matrixie, ale chociaż wiesz w czym tkwisz. Zmienia się jednak postrzeganie rzeczywistości, rozpoznajesz manipulacje, nie ufasz bezgranicznie takiej czy takiej telewizji. Każdy ma wybór. Zamknąć się w tej manipulacji i dawać się oszukiwać albo wyrwać się z tego. Jednak, żeby się wyrwać to trzeba szukać, bo nic nie jest podane na tacy. Wiem, że trudniejsze to jest, ale bardzo ciekawe i fascynujące i na początku też przerażające. Zmienianie świadomości właściwie od zera powoduje turbulencje w zaprogramowanym mózgu i jego postrzeganiu rzeczywistości. Poznajesz od nowa jak dziecko. I jak u dziecka pierwsze kroki są trudne, czasem upadniesz, czasem nie dopuścisz do siebie czegoś, ale jest to proces i z czasem zaczynasz chodzić, widzieć i słyszeć, ale prawdziwie. Ci co poszli tą drogą wiedzą, że na początku bywa ciężko, ale potem odkrywasz wszystko z radością dziecka.

PODSUMOWANIE ROKU 2013 RASPUTIN RUNNER
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
04 marca 2024, 20:42

   2013 rok był absolutnie wyjątkowy dla mnie. Wiedziałem już jak wyglądają zawody, jaka jest atmosfera, ile jest energii i radości ludzi. Rok wcześniej startowałem jednak sam i w najbliższej okolicy. Tak mi się spodobało to jednak, że zapragnąłem więcej. W życiu bym jednak nie pomyślał, że to będzie takie szaleństwo z grupą biegaczy Hermes. 28 dni w roku z zawodami to jak kariera. Większość w połowie stawki, ale zawsze chciałem poczuć jak to jest być sportowcem. Nie każdemu jest dane bycie zawodowym sportowcem. Startując tak często spełniałem w jakiś sposób marzenie z dzieciństwa. Zero nałogów, dyscyplina, dbanie o siebie. Opisując potem zmagania sportowców, czy to na blogu, czy na portalu, bardziej docenia się wysiłek gdy poczułem to na własnej skórze. Marzenia można spełniać nawet jak wydaje się, że jest to niemożliwe. Moje kolejne zrodziło się w 2012 roku. Miałem wtedy za sobą dopiero debiut na 10 kilometrów, potem debiut w półmaratonie więc raczkowałem dopiero w tym świecie biegowym. Pojawiło się ono w zasadzie nagle. Oglądając ceremonię dekoracji maratończyków na Igrzyskach Olimpijiskich w Londynie pomyślałem sobie, że zrobię to. Takie pragnienie i wizualizacja w świadomości. Coś na zasadzie, że chciałbym to zrobić, ale nie wiem kiedy będę gotowy. Dałem się prowadzić. Nie planowałem wcale kiedy to zrobię. Nie naciskałem w żaden sposób na siebie. Takie marzenie wysłane gdzieś w górę do energi Wszechświata czy do Boskości. Zaczynasz wtedy iść tą drogą jakby ktoś Ciebie prowadził i podpowiadał co masz robić. Startów w 2013 roku było mnóstwo i ja nawet sam nie pamiętam kiedy poczułem, że chcę to zrobić. Wydarzyło się to pod koniec września. To jest najważniejsze wydarzenie tamtego roku. Wcześniejsze starty budowały mnie do tego. Wiedziałem jednak, że maraton to nie będzie zwykły bieg, ale prawdziwe przeżycie i przygoda. Uwzględniając to jaki jestem zmienny, jak potrafię z euforii wpaść w depresję i na odwrót, jak długo budowałem siebie fizycznie i psychicznie po totalnym upadku to nie był dla mnie tylko bieg. To było doznanie duchowe i mistyczne. Sam nie wierzyłem, że jestem tam, stoję na starcie i chcę to zrobić. Jesteś tym kim pomyślisz, że jesteś. Jeżeli pomyślisz, że jesteś do niczego to tak będzie. Wszystko będziesz tak odbierał, każdą porażkę. Jeżeli jednak pomyślisz, że jesteś np. Wojownikiem i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych to stanie się to zgodne z tym co kreujesz. Ja wiem, że to tak działa. Tak jak wykreuję siebie i swoją rzeczywistość to tak będzie. Wczoraj widziałem motocyklistę, który nie ze swojej winy uległ ciężkiemu wypadkowi. W wyniku tego stracił nie tylko całą rękę, ale też bark. Biła od niego pozytywna energia i optymizm. Powiedział, że czasu nie cofnie, ale to od niego zależy czy będzie rano wstawał szczęśliwy czy zdołowany, że nie ma ręki. Nie masz wpływu na czynniki zewnętrzne i nie wiesz co się zdarzy. Masz jednak wpływ na to jak będziesz postrzegać siebie, ludzi i świat. Dla mnie maraton był czymś takim, że mnie to przerosło. Nie wierzyłem, że jestem w stanie przełamać kolejne progi bólu i przełamać granice możliwości. Jeżeli o czymś marzysz i zaczynasz to realizować i wydaje ci się, że nie dasz rady to najpiękniejsze jest to, że podjąłeś tę próbę i z czasem zaczynasz prawdziwie widzieć, ale nie oczami lecz duszą i sercem, że to zrobisz. Moment w którym wszystkie wątpliwości i przeszkody przestają istnieć. Zaczynasz rozumieć, że one były tylko w twojej głowie, ale nie w duszy sercu i ciele. Jak tak odbierałem maraton. Odbierałem go jako pokonanie umysłu. Zdałem sobie sprawę, że wszystko co oglądałem i o czym czytałem przydarza mi się. Chciałem to poczuć jak to jest jak umysł przestaje mieć kontrolę nade mną. Są to najpiękniejsze chwile gdy już nie zastanawiasz się nad tym nawet, że biegniesz. To staje się w pewnym momencie na maratonie całkiem naturalne. Umysł wie, że przegrał i wtedy pozwala ci na doznawanie wszystkiego intensywniej. Czy ja wtedy myślałem, że chcę to zrobić jeszcze chociaż raz? Tyle doznań, przeżyć, odczuć, emocji. Myślę, że po samym biegu jeszcze nie, może nawet nie myślałem o tym do końca roku. Jakiś czas po prostu czułem się spełniony, niepokonany, nasycony. Płynąłem dalej z prądem rzeki i nie wiedziałem gdzie porwie mnie ten nurt.

  Oprócz maratonu nie zapomnę też nigdy biegu Love Run w Zatonii Dolnej. To już było po maratonie więc jakie ja mogłem mieć cele do końca roku? Po prostu startowałem sobie, bawiłem się tym. Ten bieg też miał być taki bez historii. Tego dnia jednak chciałem poczuć się zwycięzcą. Uknułem plan, żeby wystartować sprintem początek i ustawiłem się na początku. Zadziałało, bo jakieś może 200 metrów byłem liderem. Nie spodziewałem się jednak, że wygram ten bieg... A jednak razem z koleżanką wygraliśmy go w kategorii Pary Zakochanych. Najlepsze jest to, że wcale się nie zapisywaliśmy w tej kategorii i że z tego co pamiętam to chyba ona mnie dogoniła może na 500 metrów do mety. Wiem, że długo razem nie biegliśmy i po prostu dla "jaj" złapaliśmy się za ręce i wbiegliśmy na metę. Spiker uznał, że wygraliśmy, ale my się śmieliśmy z tego. Żarty się skończyły jak wyczytano nas do odbioru nagrody za zwycięstwo. Jakoś musieliśmy udawać, że jesteśmy parą zakochanych. Wątpię, żeby to wyglądało naturalnie, bo byliśmy w szoku. Złapaliśmy się za ręce i tyle. Pamiętam, że przed startem miałem taką myśl w głowie, żeby się zapisać z Nią właśnie w tej kategorii. Pomyślałem sobie, że ona jeszcze pomyśli, że zwariowałem czy upadłem na głowę. Widocznie jednak w tamtym okresie, a tym bardziej po maratonie nawet jak o czymś po cichu nawet zamarzyłem to się spełniało...Jakby nie patrzeć nikt mi nie powie, że moja kariera amatora była pozbawiona jakiegoś triyumfu, a przecież każdy sportowiec chce chociaż raz w życiu wygrać. Mi się to udało i to z wyjątkową dziewczyną.

 Jeżeli już o tym mowa to przecież ja ją poznałem dwa miesiące wcześniej na półmaratonie Gryfa w Szczecinie. Nigdy wcześniej nie biegłem na zawodach z kimś. Nawet nie pamiętam czy to samo tak wyszło, że biegliśmy razem od początku do końca. Czasem tak jest, że poznajesz kogoś i od razu czujesz magnes. Nie wiesz dlaczego, nie wiesz o co chodzi. Tak się dzieje w życiu i są to piękne chwile, bo spontaniczne i nieplanowane. Oczywiście ja wtedy byłem samotnym Wojownikiem i w głębi serca szukałem miłości. Każdy kto jest sam tego szuka nawet jak mówi, że nie szuka. Ja sobie marzyłem o tym. Ona była i jestem pewien, że jest nadal bardzo żywa, energiczna, spontaniczna, uśmiechnięta. Taki wulkan pozytywnej energii. Przyciągała facetów wszędzie gdzie się pojawiła. Bardzo otwarta, szczera. Takich kobiet nie da się nie lubić. Są kobiety, które są takimi chodzącymi Aniołami. Może przesadzam, ale chodzi mi, że w ogóle nie widzisz wad. Chodzi mi, że świetnie się czujesz w towarzystwie takiej kobiety. Ja się czułem podczas biegu fantastycznie. Może to prawda, że się nie męczyłem jak mi mówiła. Pierwszy raz w życiu dowiedziałem się, że mogę większą część biegu biec i gadać, a przecież biegliśmy na maxa. Ona pierwszy raz biegła półmaraton i mam nadzieję, że nie żałuje, że biegła go ze mną. Widocznie sprawiła, że ja biegłem na skrzydłach. Poczułem się Wybrańcem. Wtedy nie wiedziałem, że aż tak zaraża innych swoim stylem bycia. Z pewnością jednak czułem, że biegnę z kimś z kim czuję się fantastycznie. Są kobiety, które mają taki urok w sobie i blask, że wyciągają z faceta jego najlepsze cechy. Nagle cieszysz się, śmiejesz, jesteś zabawny, błyskotliwy, wygadany i sam nie wiesz skąd ci się to wzięło. To właśnie sprawiają takie kobiety. Ja się czułem wyjątkowo. Jak biegniesz maraton to walczysz sam, jesteś Wojownikiem, a jak biegniesz z wyjątkową kobietą to czujesz się Wybrańcem. Tak się właśnie czułem...

  To mi pokazało też, że nie warto na każdym biegu biec dla samego siebie. Fajnie czasem spotkać kogoś na trasie, biec i rozmawiać sobie. Zaczęło mi się to przydarzać częściej. Odkryłem coś nowego co mi się spodobało. Czasami są dni na zawodach, że czujesz, że dziś nic nie osiągniesz jeżeli chodzi o czas. Wtedy warto właśnie pobiec sobie z kimś. Najlepiej z kobietą oczywiście. Miło spędzić czas sobie. Oczywiście były też pamiętne Balety Klubowe i tam brakowało mi tylko tej koleżanki z półmaratonu. Pokazałem jednak, że tancerzem jest niezłym. Szkoda, że ona tego nie widziała, ale nie można mieć wszystkiego. Najlepsza impreza w życiu, a wracałem najbardziej zdołowany, bo samotny w deszczu... Odezwała się wtedy tęsknota za miłością z wielką siłą. Wojownik bez miłości nie jest pełny. Zawsze mu będzie tego brakować. Oczywiście jest miłość jako przyjaźń, jest miłość Agape do wszystkiego i wszystkich, ale przecież każdy szuka drugiej połówki dla dopełnienia siebie. Nie miałem z kim tego dzielić podczas kariery biegowej...

  Nie zapomnę też biegania w kopnym piasku w Jarosławcu po plaży oraz pomocy chłopakowi na Biegu Transgranicznym, kiedy to pierwszy raz czułem, że komuś pomagam. Byłem dumny i z siebie i z niego, że dał radę i jeszcze zajął 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Takiej dumy nie czułem jeszcze jak on stawał na podium, bo tylko ja i on wiedzieliśmy, że to nie było łatwe. Byłem jak jego przewodnik mentalny na trasie. Gdyby mi nie uwierzył, że zrobi to nic by z tego nie wyszło. Sobie już nie wierzył od połowy dystansu więc ja przejąłem kontrolę nad jego umysłem. Niszczyłem wszystkie jego myśli, że nie da rady. Troszkę też go oszukiwałem, bo ci co biegają między mostami to wiedzą, że złudne jest to jak ujrzysz kościół. Wydaje Ci się, że już jest tak blisko, a to jeszcze ponad kilometr. I tak mu mówiłem wskazując na kościół, że w zasadzie już jesteśmy na mecie. Sprytne to było, ale musiałem się czegoś uczepić, żeby on nie stanął. Kojarzy mi się, że nawet mu nie pozwoliłem sznurówek zawiązać. Nie pamiętam jednak czy tak dobiegł do mety. Po prostu bałem się, że jak stanie to się podda. Chłopak miał 15 lat... Bez mojej pomocy szedłby dalej przez ten Mescherin, może coś by tam zaczął biec, ale jestem pewien, że by robił marszobieg. Ja mu nie pozwoliłem na żaden marsz nawet bez sznurówek...

  Kołobrzeg, Piła, Szczecinek, Gryfino, Tarnowo Podgórne, Poczdam, Karlino, Stargard, Jarosławiec, Stare Objezierze, Szczecin, Moryń, Noteć, Boleszkowice, Gorzów, Goleniów, Rakoniewice, Zatoń Dolna. W ilu miejscach bym nie był gdyby nie zawody? I nawet udało się być w Poczdamie i biec na inną tożsamość. Do tego gigantyczne przeżycie, bo start wśród 2000 ludzi. Przedsmak dużego maratonu w Polsce np. w Dębnie o czym jednak nie wiedziałem, że tam będę. 2014 rok i kolejne miejsca, czasy, historie, przeżycia w kolejnym wpisie. Działo się wtedy nie mniej, a wydaje mi się, że nawet więcej.

MOJA KARIERA BIEGACZA 6
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
01 marca 2024, 19:44

  Po pokonaniu maratonu wydawało mi się, każdy krótszy bieg jest po prostu żartem. Przekroczyłem kolejne bariery bólu. Potem bieganie naprawdę staje się inne. To chyba jest tak jak ktoś zdobywa mniejszy szczyt, a potem zdobywa ośmiotysięcznik. 05.10 wystartowałem sobie w biegu przełajowym u mnie w mieście. W głębi duszy wciąż jednak żyłem maratonem.

06.10.2013 rok RAKONIEWICE 10 km

   Tydzień po maratonie wystartowałem w Rakoniewicach. Prawie 1300 osób na tak krótkim biegu to imponująca liczba. Czas to równe 49 minut. Wiedziałem, że do końca roku ja już nic nie muszę. Nie nastawiałem się na jakieś czasy wybitne. Swoje już zrobiłem.

26.10.2013 rok LOVE RUN ZATOŃ DOLNA 5.5 km

   Zastanawiałem się jakie mam sobie nowe cele stawiać i tego dnia chciałem poczuć pierwszy raz w życiu jak to jest prowadzić od startu. Była niewielka liczba uczestników więc postanowiłem wystartować bardzo mocno od początku. Chciałem poczuć chociaż przez kilkanaście sekund jak to jest prowadzić. I faktycznie tak się stało. Prowadziłem może jakieś 100 metrów. Zaczął mnie wyprzedzać chłopak, który chyba ujrzał we mnie rywala w walce o zwycięstwo. Dzięki temu mam fotki na których widać, że jestem liderem. O to mi chodziło. Zawsze coś znajdę, żeby się wyróżnić. Na tych zawodach jednak dokonałem czegoś co przejdzie do mojej historii. To był bieg miłości i zgadnijcie kto też brał w nim udział... Dziewczyna, którą poznałem w sierpniu w Szczecinie na Półmaratonie. Prowadzono klasyfikację dla zakochanych par. Ja z nią spotkaliśmy się na trasie, bo przecież nie ma przypadków. Postanowiliśmy, że wbiegając na metę złapiemy się za ręce. Spiker ogłosił, że oto wbiega pierwsza para zakochanych. Czy on wiedział coś czego ja nie wiedziałem ani ona? Może to było przeznaczenie... Nie wiem i się nie dowiem. Na dekoracji nagle wyczytali Nas, że wygraliśmy Bieg Zakochanych. Byliśmy w dużym szoku, bo przed zawodami pary, które rywalizowały w tej kategorii zapisywały się. My się nie zapisaliśmy. Nie wiedzieliśmy jak mamy zareagować więc trzymaliśmy się za ręce i odebraliśmy nagrody. Skopiowałem sobie nawet artykuł z gazety z mojego miasta gdzie jest wyraźnie zaznaczone, że wygrałem z koleżanką klasyfikację Zakochanych Par. Pierwszy i jedyny raz wygrałem. Odbyło się to w dziwnych okolicznościach, ale fakt jest faktem. Może dlatego chciałem prowadzić od początku ten bieg. Może czułem, że dziś wygram, ale nie wiedziałem jeszcze jak. To nie ostatni raz gdy się z nią spotkałem. Zadawałem sobie to pytanie z czasem czy to jest przyjaźń czy zakochanie. Nie wiem jak ona to wszystko odbierała. Zabrakło mi odwagi, żeby zaryzykować i się przekonać. Łatwiej mi było pokonać maraton. Tu chyba zostawiłem to tak, żeby było jak było. Tak czy owak nasze spotkania nie były przypadkowe. Pierwszy półmaraton jej w moim towarzystwie, potem wygrywamy Bieg dla Zakochanych. Może ktoś na górze dawał mi znaki, a ja myślałem sobie, że nie to nie ja. Gdzie ja do niej. Co ja sobie w ogóle wyobrażam. Miesiąc wcześniej czułem się jak zwycięzca po maratonie, a tutaj zostałem uwieczniony jako zwycięzca na kartach historii tego biegu. Wszechświat jak Ci sprzyja to dzieją się cuda, ale czasem musisz zrobić następny krok. Nigdy go nie zrobiłem jeżeli chodzi o tę koleżankę.

27.10.2013 rok GRAND PRIX SZCZECINA 5 km

   Następnego dnia pobiegłem sobie króciutkie zawody, czas to 25:26. Dzień wcześniej nie zmęczyłem się jakoś bardzo mocno, bo przecież Bieg Zakochanych miał tylko 5,5 kilometra chociaż pamiętam, że trasa łatwa nie była. Nazajutrz w Szczecinie trasa była jednak bardzo łatwa więc mogłem sobie pobiec.

08.11.2013 rok BALETY KLUBOWE

  Tego dnia wybawiłem się za wszystkie czasy. Coroczne balety klubowe gdzie mogłem pokazać mój potencjał taneczny i tak się też stało. Zatańczyłem też prawie z każdą kobietą, ale ta impreza dla mnie miała mieć inne znaczenie. Koleżanka z którą wygrałem Bieg Zakochanych miała też tu być, ale nie mogła. Nie pamiętam już dlaczego. Pamiętam jednak, że chciałem się przekonać czy coś nas łączy. Alkohol, taniec. To byłby idealny moment, żebym nabrał odwagi. Niestety nie stało się tak. Nie o to chodzi, że nie bawiłem się świetnie, ale brakowało mi jej na tej imprezie. Może to by było za dużo jak na ten cudowny rok. Pełno startów, podróży, debiut w maratonie i jeszcze miłość. Nieważne co w zasadzie, ale chociaż bym wiedział i chciałem się przekonać o tym. To była moja najlepsza impreza w życiu, ale nie pamiętam, żebym czuł się tak zdołowany jak wracałem do domu. Znów wracałem sam jak z zawodów. Często miałem takie dziwne poczucie, że każdy kogoś ma, a ja nie. Może to nie był czas na miłość. Może okazałoby się, że jestem dla niej tylko fajnym kolegą. Może tak miało być po prostu.

10.11.2013 rok GRAND PRIX NATURY 5 km SZCZECIN

   Kolejny start i czas 27:58. Krótki bieg. Tak się rozpędziłem, że zdarzały się weekendy, że startowałem dzień po dniu. Czy dla maratończyka jest coś niemożliwego? Absolutnie nie. Jeżeli chodzi o bieganie to był mój czas.

 

11.11 2013 rok GOLENIÓW 10 km

   Nazajutrz po Szczecinie pojechaliśmy na duże zawody. Pod koniec roku zawsze tam startuje dużo zawodników i przyjeżdżają też gwiazdy sportu polskiego. Było prawie 1000 osób. Była też koleżanka, której nie było na imprezie klubowej. Przyjechała ze swoją ekipą i był czas, że się widzieliśmy po zawodach. Z Goleniowa zapamiętam jednak, że większą część pokonałem z inną koleżanką. Jak już pisałem spodobało mi się bieganie w towarzystwie kobiet i tutaj znaleźliśmy sobie cel. Osiągnąć czas poniżej 50 minut. Taki czas przywoitości i daliśmy radę. Ja bez przerwy kontrolowałem czas i motywowałem ją, że damy radę. Musieliśmy jednak pociągnąć mocno końcówkę. Miałem czas 49:54, a ona 49:56. Bez przerwy wierzyłem, że nam się to uda, ona troszkę mniej. Niejednokrotnie się już jednak przekonałem, że jak w coś mocno wierzysz to ci się to uda. Jak zarazisz tą wiarą też kogoś to sprawisz, że uwierzy w to. To był kolejny raz, że komuś pomogłem na zawodach. I za każdym razem tej osobie udało się osiągnąć to o czym marzyła.

16.11 2013 rok BIEG GÓRSKI GRYFINO

   Już wiedziałem z czym to się je, a dystans to niby tylko 3 killometry. Uzyskałem czas lepszy niż na początku roku, bo 15:50. Zapamiętałem jednak z tego biegu to, że przegrałem z bratem, który biegał rzadko, a już tym bardziej na zawodach.

24.11.2013 rok GRAND PRIX SZCZECINA 5 km

   Okazało się, że brat postanowił pobiec na zawodach również w kolejny weekend. Dołożył mi prawie 2 i pół minuty, a na takim dystansie to jest przepaść. Ja miałem czas 25:12. Może to dlatego, że biegał na świeżości, a może ja słabłem z końcówką roku. To był przecież bardzo intensywny rok. Startów miałem co niemiara więc i kiedyś musiało przyjść zmęczenie.

15.12.2013 rok BIEG MARATOŃCZYKA 8 km SZCZECIN

  Bratu się chyba spodobało bieganie i trzeci raz wygrał ze mną, ale tylko o 20 sekund. Miałem czas 38:13. Pamiętam, że była fajna trasa i że biegło mi się fantastycznie. Co prawda nie starczyło to na pokonanie brata, ale ja się czułem świetnie w czasie biegu i po. Końcówka roku to już jednak były krótkie dystanse i w najbliższej okolicy.

21.12.2013 rok GORZÓW 5 km

  Ostatnim startem w tym roku był Bieg Mikołajkowy w Gorzowie i znów przegrałem z bratem... 24:36 to był mój czas i przegrałem z nim o 40 sekund.

  Cały rok był jednak ze wszechmiar udany. Na szybko naliczyłem 4 półmaratony, 7 dyszek i 3 15-kilometrówki i oczywiście maraton. Nie policzyłem jednak biegów, które miały mniej niż 10 kilometrów. Łącznie aż 28 dni z zawodami. Praktycznie co drugi weekend gdzieś byłem, a zdarzały się intensywne okresy, że co tydzień. Co jest warte zapamiętania? Przede wszystkim ludzie z grupy biegowej Hermes bez których to wszystko byłoby niemożliwe. Każdy miał swoje cele, marzenia i pragnienia, ale byliśmy w tym wszystkim razem. To nas łączyło. Realizowanie swoich pasji i marzeń z innymi jest pełniejsze. Niektóre wspomnienia są wciąż żywe, z niektórych biegów niewiele się pamięta, ale jak to się mówi : "byłem tam miód i wino piłem". I co jest piękne w tym wszystkim, że tego nikt mi nie zabierze. Nie wiedziałem co mnie czeka w 2014 roku, ale żar wcale we mnie nie gasł. Byłem gotowy na kolejne wyzwania i doznania. 2013 rok był jednak wyjątkowy w moim życiu, bo przecież przebiegłem pierwszy maraton. Liczba miejsc w których byłem jest imponująca. Wygrałem też pierwsze zawody w życiu co prawda w parze, ale zawsze. Nie wiedziałem co też myśleć o tej koleżance, bo nasze drogi jakoś dziwnie się łączyły.