Archiwum marzec 2024, strona 1


CO MY TU ROBIMY?
Autor: rasmarsom | Kategorie: ŚwiadomoŚĆ 
07 marca 2024, 19:48

  Co oznacza uwolnienie umysłu? Jest to po prostu otwarcie go na wszystkie możliwości. Tę możliwość, którą zdecydowanie wybierzemy akceptujemy jako rzeczywistość. Wilhelm Reich powiedział : " Czy jestem kosmitą? Czy należę do nowej rasy na Ziemi poczętej przez człowieka z kosmosu w objęciach z ziemską kobietą? Proszę o moje prawo i przywilej by mieć takie myśli i zadawać takie pytania bez grożenia uwięzieniem przez jakąkolwiek organizację administracji w społeczeństwie. W obliczu sztywnej, doktrynerskiej zapatrzonej w siebie, gotowej zabić hierarchii naukowej cenzury wydaje się głupotą publikowanie takich myśli. Każdy wystarczająco złośliwy mógłby z nimi zrobić wszystko. Jednak prawo do mylenia się powinno być zachowane. Nie powinniśmy bać się wchodzenia do lasu tylko dlatego, że pośród drzew są dzikie koty. Nie powinniśmy poddawać naszych praw do dobrze kontrolowanych spekulacji. To pewne pytania zawarte w takich spekulacjach, których administratorzy ustalonej wiedzy się obawiają. Wchodząc jednak w kosmiczny wiek z całą pewnością powinniśmy nalegać na prawo do zadawania nowych, nawet głupich pytań, bez molestowania." No cóż miał rację, ale jego publikacje zostały spalone, on został wtrącony do więzienia i tam zmarł... Jeśli nie będziemy bronić albo wyrażać naszych praw by wchodzić w te obszary, które są poza przyjętymi normami wtedy umieszczamy się w więzieniu umysłowym i fizycznym. Te ustalone normy wiedzy wymuszają to na nas. W ten sposób zabierają nam wolność jakieś autorytety. Przecież moja wolność, cała wolność jest naszym naturalnym i wiecznym prawem, a nie podarkiem od jakichś czarnych garniturów decydujących czy nam je dać, czy nie. Zniewalają nas jednak dlatego, że nie znamy ich gry. Żeby jednak się wyzwolić z niewoli umysłu trzeba poznać ich grę. Grę, która ma wprowadzać strach i przerażenie, a przez to zniewolenie.

  Gandhi powiedział, że błąd nie staje się prawdą z powodu wielokrotnego powtarzania tak jak i prawda nie staje się błędem tylko dlatego, że nikt jej nie widzi. Nawet jeśli jesteś w miejszości, to jednego prawda wciąż jest prawdą. W całej historii mamy przykłady mniejszości ludzi, którzy wykazali błędy w normach wierzeń, a co najmniej je kwestionowali. Ludzie wierzyli kiedyś, że Ziemia jest płaska i była to ustalona norma. Większość teraz powie jak oni mogli w to wierzyć? Jednak to była norma tamtych czasów i teraz mamy również jaskrawo głupie normy. Ludzkość zaszła tak daleko, że zamieniamy tę planetę w szambo. Ci co ustalają normy naszych czasów chcą, żebyśmy wierzyli, że wojna to pokój, wolność to niewola, a ignorancja to siła. Mi to się wszystko potwierdza o czym pisał Orwell. Czy jesteśmy na krawędzi ludzkiej ewolucji i ludzkiego zrozumienia? To, że zmierzamy w przepaść doskonale ujął Michael Ellner : "Wszystko jest na odwrót i na wspak, odwrócone do góry nogami. Lekarze niszczą zdrowie, prawnicy niszczą sprawiedliwość, uniwersytety niszczą wiedzę, rządy niszczą wolność, główne media niszczą informacje, a religie niszczą duchowość". Rozejrzyjcie się i zobaczcie, że tak jest. Wierzymy ludziom, którzy są autorytetami wykreowanymi, a to są najwięksi kłamcy i łgarze, a tym którzy najgwałtowniej zaprzeczają temu nie wierzymy, a oni właśnie próbują powiedzieć prawdę. Żyjemy w odwróconej, zniekształconej krainie. Dlaczego tak to wygląda? Dlaczego są miliardy zagubionych ludzi, którzy nie rozumieją kim są, gdzie są i o co chodzi w tym całym interesie zwanym życiem?

   Świat wydaje się być takim chaosem, taką kulą zamieszania, zagubienia i złożoności. Nie masz koordynatów, żeby połączyć te rzeczy razem. Jeżeli jednak zaczniesz łączyć kropki w tym pozornym zamieszaniu, chaosie i złożoności wyłoni się wyraźny, czysty obraz. Kiedy połączysz te kropki czyli różnych ludzi, organizacje, miejsca, religie, historie zaczyna się formować obraz. Wtedy zaczynasz widzieć o co chodzi. Jak nie połączysz kropek to nie możesz dostrzec całego obrazu. Po połączeniu kropek zaczynasz widzieć codzienne życie, codzienne wiadomości w kompletnie innym świetle. To co wcześniej wydawało ci się nie do pojęcia, bo nie łączyłeś kropek zaczyna mieć wyraźniejszy i jaśniejszy sens. Mamy po prostu dwie wersje rzeczywistości. Doświadczamy filmu, czyli filmowej wersji rzeczywistości, którą dają nam media głównego nurtu i edukacja też to przekazuje. Wszystkie główne nurty informacyjne tłumaczą wydarzenia na świecie w określony sposób. Ten "film" jest nam puszczany przez Agendę, która stoi za tym, bo ma to być przykrywka w celu ukrycia i zaciemnienia działań tej Agendy. Fundamentem tej przykrywki tajnej Agendy jest doprowadzenie miliardów ludzi na tej planecie do noszenia masek i odgrywania fałszywych tożsamości o których nawet nie wiedzą, że są fałszywe. Odgrywają ten "film" jak aktorzy. To jest właśnie prawdziwy fundament tej Agendy, czyli manipulowanie ludźmi, by wierzyli, że są czymś, czym nie są i by zapomnieli czym naprawdę są.

  Tak naprawdę jesteśmy świadomością. Nieskończona świadomość połączona z innym świadomościami w bezczasowym oceanie nieskończoności. Możemy przesunąć punkt naszej obserwacji wokół tej świadomości, wyrażać i celebrować naszą wyjątkowość, ale wszyscy jesteśmy jedną nieskończoną świadomością i nieskończonym umysłem. Iluzja oddzielenia jest tylko doświadczeniem w tej rzeczywistości i jest ona poszerzana i wyolbrzymiana przez manipulatorów byśmy widzieli siebie i wszystko inne w znaczeniu oddzielności zamiast jako połączoną całość. Cała ta konspiracja ma na celu umieszczenie nas w bańce świadomości, żebyśmy działali na ułamku swej prawdziwej istoty i swojego nieskończonego potencjału, żebyśmy nie wiedzieli o wielkości otwartej świadomości.

  Ktoś powie, że to proste. Rodzisz się, robisz się starszy i umierasz. Rodzisz się, robisz się starszy, robisz to, tamto, różne rzeczy i starzejesz się, mocujesz się o przeżycie następnego dnia. Dochodzisz do punktu w którym myślisz, a co o mnie pomyśli Bóg... Czyli tak rodzisz się, wchodzisz do tego wymiaru, mocujesz się w nim przez całą drogę, mnóstwo emocjonalnych wstrząsów. Potem się starzejesz, ciało słabnie i ktoś decyduje czy pójdziesz w nagrodę do nieba czy trafisz do piekła na wieczność. Jak dla mnie to jest raz, że proste i pozbawione sensu, a dwa, że aż ciężkie do uwierzenia, a jednak ludzie w to wierzą i tak żyją.

   Lekarze niszczą zdrowie, ponieważ w zdrowiu nie chodzi o zdrowie, ale o bogactwo. Międzynarodowe korporacje farmaceutyczne kontrolują system medyczny, żeby skalpel i leki były jedyną odpowiedzią w przeważającej większości na ludzkie choroby. Efekty uboczne leków nie są tym co podają. To jest po prostu działanie tych leków. Wielka farmacja napędza przemysł zdrowotny więc nie chodzi tu o zdrowie, bo lekarze niszczą wiedzę. Prawnicy niszczą sprawiedliwość. Najlepsze jest to jak obywatel pozywa państwo. Rachunki tych, którzy ciebie sądzą są opłacane przez obywatela, który musi też płacić własne rachunki jak reszta. Państwo, czyli rząd broni się pieniędzmi prawników, którzy są opłacani przez obywateli, ten obywatel pozywający rząd musi za to zapłacić jak również płacić swoje rachunki. Uniwersytety niszczą wiedzę. A dlaczego? Jeżeli chesz stworzyć scentralizowaną dyktaturę nie możesz doprowadzić do tego, żeby populacja była myśląca, bystra i otwarta umysłowo i świadoma i żeby dostrzegła brednie. Sprzedajesz wtedy od kołyski do grobu system wierzeń, który chcesz sprzedać i programujesz umysły by postrzegali świat w sposób jaki pasuje twojej agendzie. Rządy niszczą wolność. Rządy nie są po to, żeby służyć ludziom, to ludzie są po to, żeby służyć rządom. Czarne garnitury dyrygują i ustawiają swoją polityczną agendę dla orwellowskiego państwa i pochodzą z określonych rodów. To pozwala im na to ponieważ to oni pociągają za sznurki, żeby prezydentem obojętnie jakiego kraju mógł być idiota. A czym są media? Opowiadają ludziom tę wersję życia i wydarzeń, które pasują Agendzie. Wszystko ma mieć określoną narrację i nie możesz przekroczyć tej linii jako dziennikarz, bo będziesz mieć kłopoty. Klasyczna cenzura. Religie niszczą duchowość. Pochodzą z tego samego źródła i czczą tych samych bogów co tajne stowarzyszenia. Religie są po to, żeby zniewolić umysły ludzi i by dzielić i rządzić ludźmi w ten sposób. Nie są po to, żeby otworzyć ludzi na prawdziwy, nieskończony rozmiar tego kim są. Taki świat szalony sprzedają nam jako zdrowy i normalny i racjonalny. Dlaczego to się utrzymuje? Przez powtarzaczy. Ludzie powtarzają fakty, bo słyszeli je od kogoś innego i staje się to konwencjonalną mądrością i wiedzą i wszyscy w nią wierzą. Większość ludzi to inni ludzie, ich myśli są opiniami kogoś innego, ich życie jest naśladownictwem, a pasje brane od kogoś. Mark Twain powiedział : "W religii, polityce, wierzeniach i przekonaniach ludzi, niemal w każdym wypadku pochodzą z drugiej ręki i nie są sprawdzane, pochodzą od autorytetów, które same nie sprawdziły zagadnień problemu. Te autorytety wzięły to z drugiej ręki od innych niesprawdzających, których opinia o tym nie jest warta złamanego grosza. Stąd właśnie pochodzi konwencjonalna wiedza. To jest walka tej Agendy z ludzkim umysłem i percepcją postrzegania świata tak, żeby ta konspiracja trwała. I trwa...

ZIELONY ŁAD
Autor: rasmarsom | Kategorie: teatr dla gojow 
06 marca 2024, 22:11

   To co się dzisiaj działo w Warszawie na strajku generalnym rolników było do przewidzenia. To była zaplanowana akcja Policji i pokaz siły obecnego rządu. Od początku ten rząd tak działa więc jakie tu zaskoczenie. Sam Wódz Donaldinho mówił, że musimy działać nawet na cienkiej granicy prawa i z zaciśniętą pięścią. Dziś rolnicy się o tym przekonali, bo ja akurat w prowokację nie wierzę. Jeżeli chcesz zakłócić demonstrację pokojową to wpuszczasz "swoich" w ten tłum i to oni prowokują. Pretekst dla działań służb mundurowych zawsze musi być. Dziś były to kostki brukowe. Szkoda, że nikt nie mówi ile tych kostek poleciało w policjantów. Setki, tysiące? Zmasowany atak kostkami? Czy np. poleciały dwie, a może trzy i to doprowadza do takiej eskalacji działań Policji? Poczuli się zagrożeni czy co? Po drugie wątpię, żeby to rzucali rolnicy. To ma jednak małe znaczenie. To miało się tak skończyć i tyle. Typowe zastraszenie i pokaz siły. To ma pokazać, że jak znów będziecie chcieli przyjechać do Warszawy i strajkować to się dwa razy zastanówcie. Mało obserwuję ostatnio co się dzieje dokładnie w polityce, ale mniej więcej wiem co nastąpi, więc nie potrzebuję się tym emocjonować z dnia na dzień. Dziś po prostu przy obiedzie zobaczyłem sceny z Warszawy i kolejny teatr dla gojów. Pamiętacie jak rządziło PO 8 lat temu? Pamiętacie jak nie odbywały się Marsze Niepodległości? Pamiętacie jak bili policjanici stoczniowców i górników? Pamiętacie ile zakładów zostało zamkniętych czy sprzedanych? Pamiętacie ile ludzi wtedy uciekło z Polski za pracą? Jak widać tamte rządy wielu Polaków nic nie nauczyły. Także takie strajki będą tak rozbijane przez rząd obecny i lepiej się przyzwyczajać. Następnie co on ma powiedzieć rolnikom? Ma powiedzieć, że jest też przeciwko "Zielonemu Ładowi"? Pewnie, że nie jest, bo to sługas Niemców. Zresztą co można osiągnąć strajkami? Można pokazać solidarność, siłę ludzi, zjednoczenie się w czymś, ale co więcej? Wiem, że to smutne jest, ale i tak będzie jak ma być. Poprzedni rząd na tyle na ile mógł blokował Unię, ale ten jest prounijny co skończy się zagładą dla Polski. Właśnie o to chodzi przecież. Najsilniejsze mają być Niemcy i Francja. Zobaczmy co się dzieje na Ukrainie? To już ponad 2 lata. Myślicie, że to przypadek, że to tyle trwa. Przypadek, że Niemcy czy Francja nie chcą pomagać i oczywiście USA? Nie ma przypadków. Ja też do końca nie wiem o co tam chodzi i szkoda niewinnych ludzi, którzy tam giną, ale ludzie ginęli, giną i będą ginąć niewinnie w takich konfliktach bez świadomości po co, za co i dlaczego, a Ci na górze będą zbijać grubą kasę. To właśnie trwa ponad 2 lata na Ukrainie. Naprawdę na takich konfliktach zbrojnych można najlepiej zarobić. Amerykanie to wiedzą najlepiej. Czy będziemy mieć w przyszłości wszyscy chipy? Pewnie, że tak. Czy pieniądz wyjdzie z obiegu i będzie się płacić kartą, a potem chipem? Pewnie, że tak. Czy będzie Zielony Ład? Pewnie, że tak. Orwell, który znał plany masonerii mówił, że przyszłość będzie wyglądać tak, że człowiek będzie miał do twarzy przystawionego buta, który będzie naciskał na tę twarz. Lepiej tkwić w iluzji, karmić się telewizją, łykać co gadają w programach informacyjnych i myśleć, że wszystko to przypadek. Jeszcze jedno? Czy będą kolejne Plandemie? Oczywiście, że tak, bo ludzi jest za dużo na świecie. Wiem, że myślenie o tym, że to wszystko jest zaplanowane co się dzieje od bardzo dawna, skutecznie wprowadzane i realizowane jest smutne, ale tak jest. 15 lat temu bym napisał, że nie wiem o co tu chodzi w tym wszystkim, ale nie podoba mi się to i czuję, że coś tu jest nie tak. Wtedy byłem jednak tylko idiotą, który coś czuł, ale nie drążył i nie szukał. Sztuka polega na tym, żeby trzymać w ludzi ignorancję, bo to jest siła dla elit rządząych tym światem. Mamy na szczęście internet i można wiele ciekawego znaleźć, ale masoneria wie, że chodzi w tym o to, żeby jakiś mały procent w to wierzył i nie przeszkadzał. Większość ma pozostawać w błogiej niewiedzy i ignorancji. Ja się z tego wyrwałem i okazało się, że trafiałem na książki i filmy, które mnie uświadomiły. To nie jest tak, że od razu uwierzyłem. Z czasem jednak zacząłem widzieć wydarzenia na świecie inaczej. Pomyślałem sobie, a co jeśli w tych książkach czy filmach jest prawda? A co jeżeli 30 lat mnie oszukiwano jeżeli chodzi o naukę, historię i inne rzeczy? Dlatego teraz dopuszczam wszystko i nie emocjonują mnie jakieś konflikty zbrojne czy Plandemie czy polityka czy religie. Poszerzam swoją wiedzę na te tematy. Wydarzenia bieżące tylko obserwuję bez emocji i bez strachu. W pewnym momencie poszedłem dalej w to wszystko, czyli w astronomię, astrologię, ezoterykę, sprawy energii, świadomości i duszy. Widocznie takie są etapy poszukiwania Prawdy. Pewnie do końca życia nie poznam dokładnie o co tu w tym wszystkim chodzi, ale jak będę odchodził z tego świata to będę pewny jednego. Będę pewny, że chociaż nie dałem się zmanipulować i drążyłem szukając Prawd na różne tematy. Będę pewny, że coś odkryłem. Będę pewny, że dopuszczałem wszystko. Będę pewny, że może urodziłem się idiotą jak każdy, ale w pewnym momencie przestałem nim być, bo chciałem. Będę pewny, że nie dałem sobie wmówić tego co głosi oficjalna nauka, historia, religie. Jak ktoś mnie spyta na łożu śmierci i co wiesz wszystko? Powiem, że nie wiem ile wiem i co wiem, nie wiem jak blisko jestem Prawdy, ale chociaż jej szukałem na różne tematy i poznawałem oraz doznawałem. Powiem, że nie wiem do końca o co chodzi w tym wszystkim, ale chociaż otworzyłem Świadomość. Nie dałem się zamknąć np. w myśleniu, że świat materialny jest wszystkim co jest i umieramy i to wszystko. Nie jest jednak łatwo otworzyć świadomości co opiszę w kolejnych wpisach. Dlatego, że manipulacja jest teraz banalna ludźmi i nawet o tym nie wiedzą. To powoduje, że świat będzie wyglądał tak jak to planują Oni. Masoneria i luminaci nawet się z tym nie kryją i wszędzie umieszczają swoje symbole. Tyle, że trzeba wiedzieć jakie one są i skąd się wywodzą. Jak to poznasz to po prostu jesteś dalej w Matrixie, ale chociaż wiesz w czym tkwisz. Zmienia się jednak postrzeganie rzeczywistości, rozpoznajesz manipulacje, nie ufasz bezgranicznie takiej czy takiej telewizji. Każdy ma wybór. Zamknąć się w tej manipulacji i dawać się oszukiwać albo wyrwać się z tego. Jednak, żeby się wyrwać to trzeba szukać, bo nic nie jest podane na tacy. Wiem, że trudniejsze to jest, ale bardzo ciekawe i fascynujące i na początku też przerażające. Zmienianie świadomości właściwie od zera powoduje turbulencje w zaprogramowanym mózgu i jego postrzeganiu rzeczywistości. Poznajesz od nowa jak dziecko. I jak u dziecka pierwsze kroki są trudne, czasem upadniesz, czasem nie dopuścisz do siebie czegoś, ale jest to proces i z czasem zaczynasz chodzić, widzieć i słyszeć, ale prawdziwie. Ci co poszli tą drogą wiedzą, że na początku bywa ciężko, ale potem odkrywasz wszystko z radością dziecka.

PODSUMOWANIE ROKU 2013 RASPUTIN RUNNER
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
04 marca 2024, 20:42

   2013 rok był absolutnie wyjątkowy dla mnie. Wiedziałem już jak wyglądają zawody, jaka jest atmosfera, ile jest energii i radości ludzi. Rok wcześniej startowałem jednak sam i w najbliższej okolicy. Tak mi się spodobało to jednak, że zapragnąłem więcej. W życiu bym jednak nie pomyślał, że to będzie takie szaleństwo z grupą biegaczy Hermes. 28 dni w roku z zawodami to jak kariera. Większość w połowie stawki, ale zawsze chciałem poczuć jak to jest być sportowcem. Nie każdemu jest dane bycie zawodowym sportowcem. Startując tak często spełniałem w jakiś sposób marzenie z dzieciństwa. Zero nałogów, dyscyplina, dbanie o siebie. Opisując potem zmagania sportowców, czy to na blogu, czy na portalu, bardziej docenia się wysiłek gdy poczułem to na własnej skórze. Marzenia można spełniać nawet jak wydaje się, że jest to niemożliwe. Moje kolejne zrodziło się w 2012 roku. Miałem wtedy za sobą dopiero debiut na 10 kilometrów, potem debiut w półmaratonie więc raczkowałem dopiero w tym świecie biegowym. Pojawiło się ono w zasadzie nagle. Oglądając ceremonię dekoracji maratończyków na Igrzyskach Olimpijiskich w Londynie pomyślałem sobie, że zrobię to. Takie pragnienie i wizualizacja w świadomości. Coś na zasadzie, że chciałbym to zrobić, ale nie wiem kiedy będę gotowy. Dałem się prowadzić. Nie planowałem wcale kiedy to zrobię. Nie naciskałem w żaden sposób na siebie. Takie marzenie wysłane gdzieś w górę do energi Wszechświata czy do Boskości. Zaczynasz wtedy iść tą drogą jakby ktoś Ciebie prowadził i podpowiadał co masz robić. Startów w 2013 roku było mnóstwo i ja nawet sam nie pamiętam kiedy poczułem, że chcę to zrobić. Wydarzyło się to pod koniec września. To jest najważniejsze wydarzenie tamtego roku. Wcześniejsze starty budowały mnie do tego. Wiedziałem jednak, że maraton to nie będzie zwykły bieg, ale prawdziwe przeżycie i przygoda. Uwzględniając to jaki jestem zmienny, jak potrafię z euforii wpaść w depresję i na odwrót, jak długo budowałem siebie fizycznie i psychicznie po totalnym upadku to nie był dla mnie tylko bieg. To było doznanie duchowe i mistyczne. Sam nie wierzyłem, że jestem tam, stoję na starcie i chcę to zrobić. Jesteś tym kim pomyślisz, że jesteś. Jeżeli pomyślisz, że jesteś do niczego to tak będzie. Wszystko będziesz tak odbierał, każdą porażkę. Jeżeli jednak pomyślisz, że jesteś np. Wojownikiem i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych to stanie się to zgodne z tym co kreujesz. Ja wiem, że to tak działa. Tak jak wykreuję siebie i swoją rzeczywistość to tak będzie. Wczoraj widziałem motocyklistę, który nie ze swojej winy uległ ciężkiemu wypadkowi. W wyniku tego stracił nie tylko całą rękę, ale też bark. Biła od niego pozytywna energia i optymizm. Powiedział, że czasu nie cofnie, ale to od niego zależy czy będzie rano wstawał szczęśliwy czy zdołowany, że nie ma ręki. Nie masz wpływu na czynniki zewnętrzne i nie wiesz co się zdarzy. Masz jednak wpływ na to jak będziesz postrzegać siebie, ludzi i świat. Dla mnie maraton był czymś takim, że mnie to przerosło. Nie wierzyłem, że jestem w stanie przełamać kolejne progi bólu i przełamać granice możliwości. Jeżeli o czymś marzysz i zaczynasz to realizować i wydaje ci się, że nie dasz rady to najpiękniejsze jest to, że podjąłeś tę próbę i z czasem zaczynasz prawdziwie widzieć, ale nie oczami lecz duszą i sercem, że to zrobisz. Moment w którym wszystkie wątpliwości i przeszkody przestają istnieć. Zaczynasz rozumieć, że one były tylko w twojej głowie, ale nie w duszy sercu i ciele. Jak tak odbierałem maraton. Odbierałem go jako pokonanie umysłu. Zdałem sobie sprawę, że wszystko co oglądałem i o czym czytałem przydarza mi się. Chciałem to poczuć jak to jest jak umysł przestaje mieć kontrolę nade mną. Są to najpiękniejsze chwile gdy już nie zastanawiasz się nad tym nawet, że biegniesz. To staje się w pewnym momencie na maratonie całkiem naturalne. Umysł wie, że przegrał i wtedy pozwala ci na doznawanie wszystkiego intensywniej. Czy ja wtedy myślałem, że chcę to zrobić jeszcze chociaż raz? Tyle doznań, przeżyć, odczuć, emocji. Myślę, że po samym biegu jeszcze nie, może nawet nie myślałem o tym do końca roku. Jakiś czas po prostu czułem się spełniony, niepokonany, nasycony. Płynąłem dalej z prądem rzeki i nie wiedziałem gdzie porwie mnie ten nurt.

  Oprócz maratonu nie zapomnę też nigdy biegu Love Run w Zatonii Dolnej. To już było po maratonie więc jakie ja mogłem mieć cele do końca roku? Po prostu startowałem sobie, bawiłem się tym. Ten bieg też miał być taki bez historii. Tego dnia jednak chciałem poczuć się zwycięzcą. Uknułem plan, żeby wystartować sprintem początek i ustawiłem się na początku. Zadziałało, bo jakieś może 200 metrów byłem liderem. Nie spodziewałem się jednak, że wygram ten bieg... A jednak razem z koleżanką wygraliśmy go w kategorii Pary Zakochanych. Najlepsze jest to, że wcale się nie zapisywaliśmy w tej kategorii i że z tego co pamiętam to chyba ona mnie dogoniła może na 500 metrów do mety. Wiem, że długo razem nie biegliśmy i po prostu dla "jaj" złapaliśmy się za ręce i wbiegliśmy na metę. Spiker uznał, że wygraliśmy, ale my się śmieliśmy z tego. Żarty się skończyły jak wyczytano nas do odbioru nagrody za zwycięstwo. Jakoś musieliśmy udawać, że jesteśmy parą zakochanych. Wątpię, żeby to wyglądało naturalnie, bo byliśmy w szoku. Złapaliśmy się za ręce i tyle. Pamiętam, że przed startem miałem taką myśl w głowie, żeby się zapisać z Nią właśnie w tej kategorii. Pomyślałem sobie, że ona jeszcze pomyśli, że zwariowałem czy upadłem na głowę. Widocznie jednak w tamtym okresie, a tym bardziej po maratonie nawet jak o czymś po cichu nawet zamarzyłem to się spełniało...Jakby nie patrzeć nikt mi nie powie, że moja kariera amatora była pozbawiona jakiegoś triyumfu, a przecież każdy sportowiec chce chociaż raz w życiu wygrać. Mi się to udało i to z wyjątkową dziewczyną.

 Jeżeli już o tym mowa to przecież ja ją poznałem dwa miesiące wcześniej na półmaratonie Gryfa w Szczecinie. Nigdy wcześniej nie biegłem na zawodach z kimś. Nawet nie pamiętam czy to samo tak wyszło, że biegliśmy razem od początku do końca. Czasem tak jest, że poznajesz kogoś i od razu czujesz magnes. Nie wiesz dlaczego, nie wiesz o co chodzi. Tak się dzieje w życiu i są to piękne chwile, bo spontaniczne i nieplanowane. Oczywiście ja wtedy byłem samotnym Wojownikiem i w głębi serca szukałem miłości. Każdy kto jest sam tego szuka nawet jak mówi, że nie szuka. Ja sobie marzyłem o tym. Ona była i jestem pewien, że jest nadal bardzo żywa, energiczna, spontaniczna, uśmiechnięta. Taki wulkan pozytywnej energii. Przyciągała facetów wszędzie gdzie się pojawiła. Bardzo otwarta, szczera. Takich kobiet nie da się nie lubić. Są kobiety, które są takimi chodzącymi Aniołami. Może przesadzam, ale chodzi mi, że w ogóle nie widzisz wad. Chodzi mi, że świetnie się czujesz w towarzystwie takiej kobiety. Ja się czułem podczas biegu fantastycznie. Może to prawda, że się nie męczyłem jak mi mówiła. Pierwszy raz w życiu dowiedziałem się, że mogę większą część biegu biec i gadać, a przecież biegliśmy na maxa. Ona pierwszy raz biegła półmaraton i mam nadzieję, że nie żałuje, że biegła go ze mną. Widocznie sprawiła, że ja biegłem na skrzydłach. Poczułem się Wybrańcem. Wtedy nie wiedziałem, że aż tak zaraża innych swoim stylem bycia. Z pewnością jednak czułem, że biegnę z kimś z kim czuję się fantastycznie. Są kobiety, które mają taki urok w sobie i blask, że wyciągają z faceta jego najlepsze cechy. Nagle cieszysz się, śmiejesz, jesteś zabawny, błyskotliwy, wygadany i sam nie wiesz skąd ci się to wzięło. To właśnie sprawiają takie kobiety. Ja się czułem wyjątkowo. Jak biegniesz maraton to walczysz sam, jesteś Wojownikiem, a jak biegniesz z wyjątkową kobietą to czujesz się Wybrańcem. Tak się właśnie czułem...

  To mi pokazało też, że nie warto na każdym biegu biec dla samego siebie. Fajnie czasem spotkać kogoś na trasie, biec i rozmawiać sobie. Zaczęło mi się to przydarzać częściej. Odkryłem coś nowego co mi się spodobało. Czasami są dni na zawodach, że czujesz, że dziś nic nie osiągniesz jeżeli chodzi o czas. Wtedy warto właśnie pobiec sobie z kimś. Najlepiej z kobietą oczywiście. Miło spędzić czas sobie. Oczywiście były też pamiętne Balety Klubowe i tam brakowało mi tylko tej koleżanki z półmaratonu. Pokazałem jednak, że tancerzem jest niezłym. Szkoda, że ona tego nie widziała, ale nie można mieć wszystkiego. Najlepsza impreza w życiu, a wracałem najbardziej zdołowany, bo samotny w deszczu... Odezwała się wtedy tęsknota za miłością z wielką siłą. Wojownik bez miłości nie jest pełny. Zawsze mu będzie tego brakować. Oczywiście jest miłość jako przyjaźń, jest miłość Agape do wszystkiego i wszystkich, ale przecież każdy szuka drugiej połówki dla dopełnienia siebie. Nie miałem z kim tego dzielić podczas kariery biegowej...

  Nie zapomnę też biegania w kopnym piasku w Jarosławcu po plaży oraz pomocy chłopakowi na Biegu Transgranicznym, kiedy to pierwszy raz czułem, że komuś pomagam. Byłem dumny i z siebie i z niego, że dał radę i jeszcze zajął 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Takiej dumy nie czułem jeszcze jak on stawał na podium, bo tylko ja i on wiedzieliśmy, że to nie było łatwe. Byłem jak jego przewodnik mentalny na trasie. Gdyby mi nie uwierzył, że zrobi to nic by z tego nie wyszło. Sobie już nie wierzył od połowy dystansu więc ja przejąłem kontrolę nad jego umysłem. Niszczyłem wszystkie jego myśli, że nie da rady. Troszkę też go oszukiwałem, bo ci co biegają między mostami to wiedzą, że złudne jest to jak ujrzysz kościół. Wydaje Ci się, że już jest tak blisko, a to jeszcze ponad kilometr. I tak mu mówiłem wskazując na kościół, że w zasadzie już jesteśmy na mecie. Sprytne to było, ale musiałem się czegoś uczepić, żeby on nie stanął. Kojarzy mi się, że nawet mu nie pozwoliłem sznurówek zawiązać. Nie pamiętam jednak czy tak dobiegł do mety. Po prostu bałem się, że jak stanie to się podda. Chłopak miał 15 lat... Bez mojej pomocy szedłby dalej przez ten Mescherin, może coś by tam zaczął biec, ale jestem pewien, że by robił marszobieg. Ja mu nie pozwoliłem na żaden marsz nawet bez sznurówek...

  Kołobrzeg, Piła, Szczecinek, Gryfino, Tarnowo Podgórne, Poczdam, Karlino, Stargard, Jarosławiec, Stare Objezierze, Szczecin, Moryń, Noteć, Boleszkowice, Gorzów, Goleniów, Rakoniewice, Zatoń Dolna. W ilu miejscach bym nie był gdyby nie zawody? I nawet udało się być w Poczdamie i biec na inną tożsamość. Do tego gigantyczne przeżycie, bo start wśród 2000 ludzi. Przedsmak dużego maratonu w Polsce np. w Dębnie o czym jednak nie wiedziałem, że tam będę. 2014 rok i kolejne miejsca, czasy, historie, przeżycia w kolejnym wpisie. Działo się wtedy nie mniej, a wydaje mi się, że nawet więcej.

MOJA KARIERA BIEGACZA 6
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
01 marca 2024, 19:44

  Po pokonaniu maratonu wydawało mi się, każdy krótszy bieg jest po prostu żartem. Przekroczyłem kolejne bariery bólu. Potem bieganie naprawdę staje się inne. To chyba jest tak jak ktoś zdobywa mniejszy szczyt, a potem zdobywa ośmiotysięcznik. 05.10 wystartowałem sobie w biegu przełajowym u mnie w mieście. W głębi duszy wciąż jednak żyłem maratonem.

06.10.2013 rok RAKONIEWICE 10 km

   Tydzień po maratonie wystartowałem w Rakoniewicach. Prawie 1300 osób na tak krótkim biegu to imponująca liczba. Czas to równe 49 minut. Wiedziałem, że do końca roku ja już nic nie muszę. Nie nastawiałem się na jakieś czasy wybitne. Swoje już zrobiłem.

26.10.2013 rok LOVE RUN ZATOŃ DOLNA 5.5 km

   Zastanawiałem się jakie mam sobie nowe cele stawiać i tego dnia chciałem poczuć pierwszy raz w życiu jak to jest prowadzić od startu. Była niewielka liczba uczestników więc postanowiłem wystartować bardzo mocno od początku. Chciałem poczuć chociaż przez kilkanaście sekund jak to jest prowadzić. I faktycznie tak się stało. Prowadziłem może jakieś 100 metrów. Zaczął mnie wyprzedzać chłopak, który chyba ujrzał we mnie rywala w walce o zwycięstwo. Dzięki temu mam fotki na których widać, że jestem liderem. O to mi chodziło. Zawsze coś znajdę, żeby się wyróżnić. Na tych zawodach jednak dokonałem czegoś co przejdzie do mojej historii. To był bieg miłości i zgadnijcie kto też brał w nim udział... Dziewczyna, którą poznałem w sierpniu w Szczecinie na Półmaratonie. Prowadzono klasyfikację dla zakochanych par. Ja z nią spotkaliśmy się na trasie, bo przecież nie ma przypadków. Postanowiliśmy, że wbiegając na metę złapiemy się za ręce. Spiker ogłosił, że oto wbiega pierwsza para zakochanych. Czy on wiedział coś czego ja nie wiedziałem ani ona? Może to było przeznaczenie... Nie wiem i się nie dowiem. Na dekoracji nagle wyczytali Nas, że wygraliśmy Bieg Zakochanych. Byliśmy w dużym szoku, bo przed zawodami pary, które rywalizowały w tej kategorii zapisywały się. My się nie zapisaliśmy. Nie wiedzieliśmy jak mamy zareagować więc trzymaliśmy się za ręce i odebraliśmy nagrody. Skopiowałem sobie nawet artykuł z gazety z mojego miasta gdzie jest wyraźnie zaznaczone, że wygrałem z koleżanką klasyfikację Zakochanych Par. Pierwszy i jedyny raz wygrałem. Odbyło się to w dziwnych okolicznościach, ale fakt jest faktem. Może dlatego chciałem prowadzić od początku ten bieg. Może czułem, że dziś wygram, ale nie wiedziałem jeszcze jak. To nie ostatni raz gdy się z nią spotkałem. Zadawałem sobie to pytanie z czasem czy to jest przyjaźń czy zakochanie. Nie wiem jak ona to wszystko odbierała. Zabrakło mi odwagi, żeby zaryzykować i się przekonać. Łatwiej mi było pokonać maraton. Tu chyba zostawiłem to tak, żeby było jak było. Tak czy owak nasze spotkania nie były przypadkowe. Pierwszy półmaraton jej w moim towarzystwie, potem wygrywamy Bieg dla Zakochanych. Może ktoś na górze dawał mi znaki, a ja myślałem sobie, że nie to nie ja. Gdzie ja do niej. Co ja sobie w ogóle wyobrażam. Miesiąc wcześniej czułem się jak zwycięzca po maratonie, a tutaj zostałem uwieczniony jako zwycięzca na kartach historii tego biegu. Wszechświat jak Ci sprzyja to dzieją się cuda, ale czasem musisz zrobić następny krok. Nigdy go nie zrobiłem jeżeli chodzi o tę koleżankę.

27.10.2013 rok GRAND PRIX SZCZECINA 5 km

   Następnego dnia pobiegłem sobie króciutkie zawody, czas to 25:26. Dzień wcześniej nie zmęczyłem się jakoś bardzo mocno, bo przecież Bieg Zakochanych miał tylko 5,5 kilometra chociaż pamiętam, że trasa łatwa nie była. Nazajutrz w Szczecinie trasa była jednak bardzo łatwa więc mogłem sobie pobiec.

08.11.2013 rok BALETY KLUBOWE

  Tego dnia wybawiłem się za wszystkie czasy. Coroczne balety klubowe gdzie mogłem pokazać mój potencjał taneczny i tak się też stało. Zatańczyłem też prawie z każdą kobietą, ale ta impreza dla mnie miała mieć inne znaczenie. Koleżanka z którą wygrałem Bieg Zakochanych miała też tu być, ale nie mogła. Nie pamiętam już dlaczego. Pamiętam jednak, że chciałem się przekonać czy coś nas łączy. Alkohol, taniec. To byłby idealny moment, żebym nabrał odwagi. Niestety nie stało się tak. Nie o to chodzi, że nie bawiłem się świetnie, ale brakowało mi jej na tej imprezie. Może to by było za dużo jak na ten cudowny rok. Pełno startów, podróży, debiut w maratonie i jeszcze miłość. Nieważne co w zasadzie, ale chociaż bym wiedział i chciałem się przekonać o tym. To była moja najlepsza impreza w życiu, ale nie pamiętam, żebym czuł się tak zdołowany jak wracałem do domu. Znów wracałem sam jak z zawodów. Często miałem takie dziwne poczucie, że każdy kogoś ma, a ja nie. Może to nie był czas na miłość. Może okazałoby się, że jestem dla niej tylko fajnym kolegą. Może tak miało być po prostu.

10.11.2013 rok GRAND PRIX NATURY 5 km SZCZECIN

   Kolejny start i czas 27:58. Krótki bieg. Tak się rozpędziłem, że zdarzały się weekendy, że startowałem dzień po dniu. Czy dla maratończyka jest coś niemożliwego? Absolutnie nie. Jeżeli chodzi o bieganie to był mój czas.

 

11.11 2013 rok GOLENIÓW 10 km

   Nazajutrz po Szczecinie pojechaliśmy na duże zawody. Pod koniec roku zawsze tam startuje dużo zawodników i przyjeżdżają też gwiazdy sportu polskiego. Było prawie 1000 osób. Była też koleżanka, której nie było na imprezie klubowej. Przyjechała ze swoją ekipą i był czas, że się widzieliśmy po zawodach. Z Goleniowa zapamiętam jednak, że większą część pokonałem z inną koleżanką. Jak już pisałem spodobało mi się bieganie w towarzystwie kobiet i tutaj znaleźliśmy sobie cel. Osiągnąć czas poniżej 50 minut. Taki czas przywoitości i daliśmy radę. Ja bez przerwy kontrolowałem czas i motywowałem ją, że damy radę. Musieliśmy jednak pociągnąć mocno końcówkę. Miałem czas 49:54, a ona 49:56. Bez przerwy wierzyłem, że nam się to uda, ona troszkę mniej. Niejednokrotnie się już jednak przekonałem, że jak w coś mocno wierzysz to ci się to uda. Jak zarazisz tą wiarą też kogoś to sprawisz, że uwierzy w to. To był kolejny raz, że komuś pomogłem na zawodach. I za każdym razem tej osobie udało się osiągnąć to o czym marzyła.

16.11 2013 rok BIEG GÓRSKI GRYFINO

   Już wiedziałem z czym to się je, a dystans to niby tylko 3 killometry. Uzyskałem czas lepszy niż na początku roku, bo 15:50. Zapamiętałem jednak z tego biegu to, że przegrałem z bratem, który biegał rzadko, a już tym bardziej na zawodach.

24.11.2013 rok GRAND PRIX SZCZECINA 5 km

   Okazało się, że brat postanowił pobiec na zawodach również w kolejny weekend. Dołożył mi prawie 2 i pół minuty, a na takim dystansie to jest przepaść. Ja miałem czas 25:12. Może to dlatego, że biegał na świeżości, a może ja słabłem z końcówką roku. To był przecież bardzo intensywny rok. Startów miałem co niemiara więc i kiedyś musiało przyjść zmęczenie.

15.12.2013 rok BIEG MARATOŃCZYKA 8 km SZCZECIN

  Bratu się chyba spodobało bieganie i trzeci raz wygrał ze mną, ale tylko o 20 sekund. Miałem czas 38:13. Pamiętam, że była fajna trasa i że biegło mi się fantastycznie. Co prawda nie starczyło to na pokonanie brata, ale ja się czułem świetnie w czasie biegu i po. Końcówka roku to już jednak były krótkie dystanse i w najbliższej okolicy.

21.12.2013 rok GORZÓW 5 km

  Ostatnim startem w tym roku był Bieg Mikołajkowy w Gorzowie i znów przegrałem z bratem... 24:36 to był mój czas i przegrałem z nim o 40 sekund.

  Cały rok był jednak ze wszechmiar udany. Na szybko naliczyłem 4 półmaratony, 7 dyszek i 3 15-kilometrówki i oczywiście maraton. Nie policzyłem jednak biegów, które miały mniej niż 10 kilometrów. Łącznie aż 28 dni z zawodami. Praktycznie co drugi weekend gdzieś byłem, a zdarzały się intensywne okresy, że co tydzień. Co jest warte zapamiętania? Przede wszystkim ludzie z grupy biegowej Hermes bez których to wszystko byłoby niemożliwe. Każdy miał swoje cele, marzenia i pragnienia, ale byliśmy w tym wszystkim razem. To nas łączyło. Realizowanie swoich pasji i marzeń z innymi jest pełniejsze. Niektóre wspomnienia są wciąż żywe, z niektórych biegów niewiele się pamięta, ale jak to się mówi : "byłem tam miód i wino piłem". I co jest piękne w tym wszystkim, że tego nikt mi nie zabierze. Nie wiedziałem co mnie czeka w 2014 roku, ale żar wcale we mnie nie gasł. Byłem gotowy na kolejne wyzwania i doznania. 2013 rok był jednak wyjątkowy w moim życiu, bo przecież przebiegłem pierwszy maraton. Liczba miejsc w których byłem jest imponująca. Wygrałem też pierwsze zawody w życiu co prawda w parze, ale zawsze. Nie wiedziałem co też myśleć o tej koleżance, bo nasze drogi jakoś dziwnie się łączyły.

MOJA KARIERA BIEGACZA 5
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
01 marca 2024, 17:03

07.07.2013 rok Jarosławiec 15 km

   Takich zawodów się nie zapomina. Urokliwa miejscowość nad samym morzem. Naprawdę piękne miejsce, ale w wyniku gorąca i trasy bieg był bardzo ciężki. Wiedzieliśmy, że pierwsze 5 kilometrów trzeba będzie pokonać po plaży. Nikt jednak, nawet Ci co tu startowali w poprzednich latach nie zdawał sobie sprawy co nam zafundują organizatorzy. Nastawialiśmy się, że będziemy biec brzegiem morza gdzie jest najłatwiej lecz jakież było zdziwienie nasze gdy okazało się, że pierwsze 2 i pół kilometra będziemy musieli pokonać w kopnym piasku. Niektórzy szli, niektórzy ściągali buty. Ja jednak próbowałem bez przerwy biec. Można sobie sprawdzić latem nad morzem jak się biegnie ponad 2 kilometry po piasku. Oczywiście jest to fajny trening na mięśnie, ale przecież cały dystans liczył 15 kilometrów. Powrót był już jednak brzegiem morza na całe szczęście. Nie pytajcie jednak jak się czuły moje mięśnie jak wybiegałem z plaży. Czułem się jakbym już miał w nogach 15 kilometrów, a jeszcze przecież zostało 10. Trasa i upał dawały się we znaki. Koleżanka przypłaciła to groźnym upadkiem na asfalcie. Nie chciała nawet poddać się opiece medycznej. Adrenalina długo trzyma, a biegacze czy biegaczki to twardzi ludzie. Jak dobrze smakowało potem piwo po takim wysiłku. Czas 1:24:20 też ciężko odnieść do czegokolwiek, bo przecież nie codziennie biega się w kopnym piasku. Typowy bieg na przetrwanie.

13.07.2013 rok STARE OBJEZIERZE 10 km

  Tydzień po Jarosławcu udaliśmy się do małej mieściny na bardzo kameralny bieg. Startowało tylko 40 zawodników. Takie miejsca mają jednak swój urok. Podejrzewam, że w ciągu roku niewiele się tutaj dzieje. Wygrałem nawet w losowaniu rakietę tenisową, którą już miałem okazję zagrać. Nie wiem skąd wiedzieli, że kocham tenis ziemny. Nie ma przypadków jak widać. Fajni ludzie, miła atmosfera. Kojarzę, że spotkałem na trasie człowieka, który opowiadał mi, że dzięki bieganiu wyszedł z alkoholizmu. Bieganie pomaga walczyć ze wszelkimi uzależnieniami. Ja wygrałem swoją walkę z depresją, inni też wygrywają ze swoimi uzależnieniami. Czas miałem 49:54, a więc bez szału. Pamiętam jednak, że tego dnia moje ciało nie pracowało tak jak chciałem. Długo doprowadzałem moje mięśnie do jako takiej elastyczności. Tydzień chodzenia z listami powodował, że nigdy nie wiedziałem jak się będę czuł w weekend na zawodach.

27.07.2013 rok MORYŃ 12 km

   Jedno z piękniejszy miejsc w okolicy. Cudowne jezioro i lasek kolo niego. Miejsce do jeżdżenia rowerami, do biegania i spacerowania. Bardzo ładnie wszystko zrobione. Urokliwe miejsce bardzo. Zawsze jest tam bardzo gorąco, ale jak ma być w pełni lata pod koniec lipca. Czas 59:22. Nie kojarzę, żebym biegał gdzieś indziej na takim dystansie. Miejsce do którego chce się wracać i często tam bywaliśmy nie tylko na zawodach. Po takim wysiłku w pełnym słońcu piwo czy piwa szybko powodują stan nieważkości. Sezon startowy w pełni więc rzadko zdarzały się weekendy jak widać bez startów. Zdrowie dopisywało, forma też więc świetnie się bawiłem poznając nowe miejsca.

03.08.2014 rok PÓŁMARATON NOTECKI

  Przyszedł czas na kolejny półmaraton na którym uzyskałem chyba najgorszy czas w karierze na tym dystansie. 1:58:33 to naprawdę bardzo słabo, ale przecież od czerwca startowałem prawie co tydzień. W pewnym momencie może nastąpić zmęczenie materiału czy gorszy dzień. Po drugie w tygodniu nie miałem pracy siedzącej więc kilometry z listami też miały wpływ na różną dyspozycję. Są takie dni, że czujesz, że to nie dziś więc wtedy nia nastawiasz się na jakiś wybitny czas. Czerpiesz radość z tego, że znów jesteś w nowym miejscu. Z tych zawodów akurat nie mam ani jednej fotki, a i wyniki było ciężko znaleźć. Startowało niewiele ponad 100 osób więc było kameralnie.

10.08.2013 rok Boleszkowice 8 km

  Kolejny miły i kameralny bieg. Mniej niż setka uczestników i mój czas 40:55. Dzięki biegom w takich małych miejscowościach człowiek jest w miejscach, w których nigdy by nie był.

25.08.2013 rok PÓŁMARATON GRYFA SZCZECIN

   To był niezapomniany półmaraton, ponieważ przed biegiem poznałe pewną urodziwą i bardzo pozytywną biegaczkę. Są takie kobiety, które po prostu swoim byciem, otwartością i energią powodują, że faceci wręcz lgną do nich. Ona taka była. Miała ten magnes w sobie i zdarzyło się tak, że pobiegłem z nią cały półmaraton. Ona debiutowała, a ja już jednak byłem doświadczony w półmaratonach. Pierwszy raz przebiegłem zawody z kimś. Na dodatek z kobietą więc czy można sobie wymarzyć lepsze towarzystwo. Czas 1:53:09 uzyskaliśmy gdyż razem wbiegliśmy na metę trzymając się za ręce. Ona nie mogła pojąć jak ja mogę cały prawie bieg gadać. Mówiła, że ja się nie męczę. Po prostu jakoś tak miałem i mam, że mogę biec i rozmawiać. To, że z nią biegłem dawało mi takie poczucie wyróżnienia. Ciągło mnie do niej od początku. Okazało się, że miała chłopaka i potem w życiu przekonałem się, że to nie ma znaczenia. Każdy wagon można odczepić. To, że ktoś kogoś ma to wcale nie oznacza, że układa im się, to nie oznacza, że będą razem do końca życia. Nie oznacza, że to jakaś wielka miłość. Ta dziewczyna po prostu przyciągała sobą. Są takie momenty w życiu, że trzeba zaryzykować. Tak czy owak to było dla mnie nowe doświadczenie. Biec prawie 2 godziny z kimś. Świetnie się czułem w trakcie biegu i po co jest zrozumiałe. Potraktowałem to jako fajną przygodę i nie wiedziałem czy ją spotkam jeszcze kiedykolwiek. Tak czy owak w czasie wielkiej liczby startów czułem się fantastycznie, ale jednak byłem sam, ale nie samotny. Marzyłem po cichu o poznaniu fajnej dziewczyny. Jeżeli czegoś mi brakowało w tamtym okresie to właśnie miłości. Tego dnia jednak czułem się bardzo wyjątkowo. Prawie 1300 osób, a ona mnie dostrzegła... Czułem się wybrańcem. W następny weekend czyli 01.09 w piątkę postanowiliśmy, że zrobimy sobie Bieg Twardziela na 32 kilometry po okolicznych wsiach. Zatrzymywaliśmy się, robiliśmy zdjęcia. Szalony pomysł, ale wypalił, bo biegacze mają w sobie gen szaleństwa. Ja już myślałem o debiucie w maratonie za miesiąc więc to było idealne sprawdzenie się. Ponad rok startów na zawodach, a szczególnie półmaratony udowodniły mi, że jestem w stanie posmakować czegoś o czym sobie marzyłem w 2012 roku.

22.09.2013 rok BIEG NA K-2 SZCZECIN

  Nie wiem czy to był dobry pomysł, żeby na tydzień przed maratonem wystartować w biegu, który jest bardzo ciężki i łatwo jest ulec kontuzji. Pamiętam, że przed rokiem 3 razy podkręciłem kostkę. Spodobało mi się jednak bieganie z dziewczynami. Bieg morderczy, a jednak natura faceta jest tak silna, że ja na potężnym zmęczeniu jak usłyszałem za sobą dwie niewiasty, które mnie zaczepiały to jakoś tak przestałem myśleć o biegu. Z jedną z nich nawet długi czas biegłem i rozmawialiśmy. Jakby nie patrzeć zwali mnie Rasputinem więc uwielbiałem, uwielbiam i będę uwielbiał kobiety. Ważne jest, żeby to szło też w drugą stronę. Takie sytuacje zaczęły mi się przydarzać. Nic sobie nie zrobiłem na tym biegu na szczęście. Czas 54:12 i jak oglądam fotki to zrobiłem sobie mocny finisz. Czy ja jednak pamiętałem coś ciekawego z trasy? Wiadomo zbiegi, podbiegi, jakieś mostki, schody, błoto itd. Może i dobrze, że te dwie dziewczyny mnie zaczepiły, bo jeszcze bym zaczął szaleć i skręcił kostkę, a tak biegło mi się jakoś tak lekko. Za tydzień nadszedł jednak mój wielki sprawdzian i test, czyli maraton. 28.09 w Puszczy Goleniowskiej. Opisywałem już emocje związane z tym startem. Po tym wyczynie poczułem się prawdziwym biegaczem, a w sercu i duszy Wojownikiem. Podjąłem walkę i wygrałem ją. Uczucie szczęścia i spełnienia, ale nie czułem, że to koniec czegokolwiek. To było takie tylko spięcie klamrą ponad roku biegania na zawodach. Trafiłem w poczet maratończyków, a sobie udowodniłem, że stać mnie na wyczyny o których nawet nie śniłem. Z perspektywy czasu to wszystko było jak jeden piękny, niekończący się sen. Sen z którego nie chcesz się obudzić. Są takie momenty w życiu, że tak się czujemy. Po ukończeniu pierwszego maratonu wszystko jest piękne. Czujesz się jakbyś zdobył świat.