MOJE MARATONY
| Kategorie: Sport
26 lutego 2024, 20:03
14.09.2014 - MARATON WROCŁAW
Wydaje mi się, że to był najpiękniejszy maraton. Chodzi mi o całe miasto, o ryneczek, o zabytki. Dużo zobaczyłem ciekawego. Bardzo fajna trasa i dość trudna. Zamarzyło mi się pobicie rekordu życiowego, czyli czas w okolicach 4 godzin. Dzień wcześniej ktoś jednak wpadł na pomysł długiego spaceru po mieście. Nie to jednak było przyczyną, że z rekordu życiowego nic nie wyszło. Było po prostu za gorąco jak na maraton. Pamiętam taki długi podbieg do jakiegoś mostu i tam był dopiero 10 kilometr, a ja już byłem tak zmęczony, że wiedziałem, że będzie ciężko. To na tym maratonie zgubiłem gdzieś 2 kilometry ze świadomości. Biegłem coraz bardziej zmęczony i ujrzałem, że jestem na 22 kilometrze... Biegnę dalej i znów widzę 22 kilometr... No nic. Może coś mi się pomyliło, ale jak znów ujrzałem 22 kilometr to uznałem, że już jest ciężko i odpływam. Na szczęście spotkałem miłą panią na 25 kilometrze. 10 kilometrów sobie biegliśmy razem i rozmawialiśmy. Opowiedziała mi pół życia swojego, do tego wszystkie choroby, które miała i ma. Zastanawiałem się jak ona daje radę. Maratończyk powinien być przed biegiem całkiem zdrowy i żeby nic nie bolało. Okazuje się jednak, że wiele osób biegnie z dolegliwościami albo z małymi kontuzjami. Nie wiem czy to hart ducha, głupota czy uzależnienie... Ale ją jednak podziwiałem, że mimo wszystko biegnie. Mało tego. Na 35 kilometrze po prostu mnie odstawiła. We Wrocławiu miałem czas 4:23 więc niewiele szybciej niż w Lęborku, a tam przecież biegłem na samej wodzie i bardzo dużo szedłem. We Wrocławiu jednak pokonał mnie upał. Miałem jednak siłę na swój finisz. Nic nie przebije Dębna, ale tu też pokazałem moc na ostatnich 200 metrach. Znów ostatnie kilometry to marszobieg, przyśpieszenia i rozciąganie. Niektórzy się dziwnie patrzyli jak robię krótkie sprinty, ale przecież chciałem sobie pofrunąć do mety. Tu odcięło mnie na mecie. Byłem tak zmęczony, że nie miałem żadnych myśli. Sobie szedłem i szedłem i szedłem. Coś tam piłem, ale nie dochodziło do mnie nic. Byłem jednocześnie w tym wszystkim i jednocześnie obok tego wszystkiego. Bardzo ciekawe doznanie. Niby wiesz gdzie jesteś, niby widzisz ludzi, widzisz wszystko wokół, ale inaczej. Coś jak w takim transie. Wewnętrzna radość i zero myśli. To mi też uświadomiło jaki to był wysiłek ze względu na ten upał. Organizator też widział, że warunki są bardzo ciężkie i mimo limitu 6 godzin pozwolił wszystkim ukończyć maraton. To był fantastyczny gest i podziwiałem tych ostatnich, którzy słaniali się na nogach, upadali niektórzy, ale podnosili się i szli dalej... Dostawali wielką owację i to też ich niosło. Ci ludzie, którzy za metą po prostu upadali byli dla mnie zwycięzcami. Oni naprawdę pokonali siebie. Rzadko się widzi takie obrazki, bo przecież człowiek przybiega, przebiera się, idzie zjeść, napić się. Tutaj jednak wszyscy co jedli i pili oglądali na telebimie jak Ci ostatni walczą resztkami sił, żeby dotrzeć do mety. Mi przeszło przez myśl, że chciałem pobić życiówkę, ale jak ujrzałem tych ludzi to zobaczyłem prawdziwe piękno walki człowieka. Łzy się aż cisnęły do oczu. Oni przecież nie wystartowali z myślą o jakimś czasie. Oni wystartowali, żeby po prostu pokonać ten dystans. Wiedziałem ile mnie kosztował ten maraton w upale, a co dopiero ich. I wyobraźcie sobie, że zdjęto by ich z trasy po limicie 6 godzin... To niebyłoby ludzkie... Ja jakbym jechał w tym ostatnim samochodzie i miał powiedzieć takiemu człowiekowi, że sorry, ale zostało mi Ci do mety 500 metrów, ale czas się skończył... Nie umiałbym tego zrobić, nie spojrzałbym takiemu człowiekowi w oczy. Jeszcze bym mu sam pomógł dobiec do mety czy dojść. Ci ludzie pewnie pierwszy raz pokonywali maraton. Każdy pewnie miał inną motywację. Nie byli pewnie świetnie przygotowani, ale mieli wiarę, że to zrobią i wielkie marzenie. Kto wie... Może takie pokonanie maratonu pozwoliło im zmienić swoje życie? Może spojrzeli na siebie jak na Wojownika? Może wrócili do domu i powiedzieli tak zrobiłem to. Może ktoś w nich nie wierzył, a oni sami uwierzyli w siebie... Takie momenty pokonania siebie mogą dać bardzo wiele na dalsze życie. Oni byli prawdziwymi Wojownikami, bo podjęli walkę i to do końca, do utraty ostatnich sił. Mieli większą wiarę w swoje marzenie niż pozwalała na to ich kondycja fizyczna. Wszechświat im pomógł również przez organizatora, który zrozumiał, że nie może ich ściągnąć z trasy. Nie może im zabrać marzeń. Na jego miejscu zachowałbym się tak samo. Ludzie robią różne szalone rzeczy, żeby pokazać sobie na co ich stać, żeby uwierzyć w siebie, że pozbyć się blokady umysłu, żeby spojrzeć na siebie i na rzeczywistość inaczej. Maraton jest jedną z takich szalonych rzeczy. Dla tych ludzi właśnie, którzy chcą się zmieścić w limicie 6 godzin. Dla nich celem nie jest żaden czas. Jak już jesteś na trasie zrobisz wszystko, żeby dotrzeć do mety. Widziałem ludzi, których tak odcinało, że mdleli na trasie i tracili przytomność. To jest dopiero walka do końca. Ktoś logicznie myślący stwierdzi, że to niemożliwe, żeby człowiek biegł i nie odbierał sygnałów z umysłu i ciała, że powinien się zatrzymać. Nigdy czegoś takiego nie doznałem, ale na jednym biegu w potwornym upale, a był to półmaraton widziałem tyle osób leżących na chodnikach, słyszałem tyle syren karetek, że pierwszy raz od 15 kilometra na półmaratonie szedłem. Byłem niedaleko takiego stanu. Uczucie oszukania umysłu jest ciekawym doznaniem i zdarza się to często właśnie podczas biegu, który jest albo długi albo jest wysoka temperatura. Wszystko wtedy dzieje się w innym czasie. Czas płynie inaczej.
12.10.2014 - MARATON POZNAŃ
We Wrocławiu nie udało mi się pobić życiówki więc postanowiłem, że nastąpi taka próba w Poznaniu. Październik, czyli idealna temperatura dla maratończyka. Nie za zimno i nie za gorąco. Przed startem nie wiedziałem, że będzie to mój ostatni maraton. Wiedziałem jedno. Byłem w bardzo wyskiej formie i czułem to. Czasem jednak zdarza się infekcja jak jesteś w wysokiej dyspozycji. Pech chciał, że przyplątała się grypa na tydzień przed zawodami. Ja zamiast odpuścić treningi jeszcze na kilka dni przed maratonem biegałem chory. Moje plany runęły w gruzach. Im bliżej maratonu tym bardziej myślałem czy mam pobiec. Wydawało mi się, że jak pobiegnę zaraz po chorobie to nie będzie to dobre dla mojego organizmu. Mimo to pojechalem do Poznania i w noc przed maratonem spociłem się bardzo mocno. Organizm walczył z infekcją i akurat w dzień startu poczułem się lepiej. Na tyle dobrze, że postanowiłem jednak pobiec. Wiedziałem, że życiówki nie będzie. Bałem się tylko czy organizm sobie poradzi. Wciąż przecież walczył z infekcją. I faktycznie na 10 kilometrze aż poczułem ból w sercu co pokazało mi, że powinienem nie szaleć. Czas 4:25, czyli w normie, ale byłem pewien, że jakbym był w pełni zdrowy to mogłem się zakręcić koło 4 godzin. Trasa sprzyjała i pogoda też. Finisz też oczywiście był, ale najbardziej zapamiętam koleżankę, która debiutowała w maratonie. Ona ogólnie była szybsza ode mnie, ale jednak maraton to maraton. Tutaj nic nie wiesz jak biegniesz pierwszy raz. Było ponad 6000 biegaczy, a ja jej powiedziałem przed startem, że spotkamy się na trasie. Nie wiem ile było na to procent szans, ale fakt faktem, że koło 35 kilometra biegnę i nagle widzę ją idącą z kimś. Bardzo się zdziwiła, że się spotkaliśmy. Też się zdziwiłem, ale widocznie tak miało być. Dzieje się tak czasami albo często, że nie dostrzegamy sygnałów, które nam dają inni. Czasami przypadkowo spotykasz kogoś i czujesz się tak jakbyś znał tę osobę długi czas. Od razu łapiesz fajny kontakt. Możesz kogoś przeprowadzić przez pierwszy półmaraton, możesz być z kimś na jego pierwszym maratonie. Czujesz, że coś Ciebie ciągnie do kogoś, ale nie ryzykujesz. To są takie momenty, że jeżeli nie chcesz dostrzegać sygnałów to coś stracisz na zawsze i nigdy się już nie dowiesz o co chodziło tak naprawdę. Jeżeli patrzysz na siebie źle to wcale nie znaczy, że ktoś inny nie dostrzeże w Tobie czegoś dobrego. Ktoś widzi coś w Tobie czego Ty nie widzisz albo nie chcesz widzieć. Być może coś przegapiłem. Byłem wtedy Wojownikiem, ale czy szukałem Miłości? Może byłem tak skupiony na bieganiu, że uznałem, że to nie dla mnie. Miłość jest jednak dla wszystkich, bez niej jesteśmy uboższi. Czasem jednak ją przeoczymy, a jest tak blisko Nas, a może unikamy jej, bo się boimy np. odrzucenia. Jeżeli jednak nie uczynisz żadnego kroku, żeby się przekonać to zostaniesz z tą niewiedzą do końca życia. Tak czy owak ten maraton kojarzy mi się właśnie z tą koleżanką. Mogło to być nawet nasze ostatnie spotkanie w życiu. Czego tak naprawdę brakowało w mojej krótkiej, ale intensywnej karierze amatora biegacza trwającej koło 3 lat? Chodzi mi tu wyłącznie o zawody. Brakowało mi właśnie miłości. Przeżyłem to dopiero później. Tak czy owak po tym maratonie już startowałem w niewielu zawodach. Tak jakbym zamykał jakiś rozdział mojego życia.
Dodaj komentarz