Archiwum 19 kwietnia 2024


JAK DZIAŁA SŁUŻBA ZDROWIA...
Autor: rasmarsom | Kategorie: ŚwiadomoŚĆ 
19 kwietnia 2024, 18:21

   Wielu z Was miało, ma albo będzie mieć do czyniena z publiczną służbą zdrowia. Nie mogę napisać, że wszyscy lekarze są źli czy wszyscy sanitariusze. W każdej pracy są lepsi i gorsi. Mam tu bardziej na myśli cały system. Jeżeli się z tym zetkniesz albo ktoś z Twojej rodziny i znajomych to wiesz, że bywa różnie. Może dojść do Ciebie czy oni naprawdę chcą mi pomóc? Czy naprawdę chcą mnie zdiagnozować i leczyć? No właśnie. Odpowiedzi są przykre dla większości społeczeństwa. Nie chodzi mi to, że masz nie ufać całemu Systemowi Matrixa, nie chodzi mi to, że nie ma dobrych lekarzy, dobrych prawników, dobrych polityków, dobrych księży. Wszędzie przecież pracują ludzie tacy jak każdy z Nas. Każdy z nas jest inny, ale zapamiętajmy jedno. System nie został stworzony po to, żeby Twoje życie było najcenniejsze i najważniejsze. Dla systemu jesteś tylko jak cyfra, nie jak człowiek. Systemu nie interesuje Twoje dobro, Twoje bogactwo, Twoje zdrowie. Wielu myśli, że rząd jest dla ludzi. Jest odwrotnie. To Ty jesteś dla rządu. Oni nie istnieją dla Ciebie, ale Ty dla Nich. Sprawiedliwość? A ile jest wyroków w sądach skazujących niewinnych, bo nie mieli na tyle pieniędzy, żeby się bronić. Ile jest przypadków w Służbie Zdrowia, że nie zostaje udzielona pomoc na czas i człowiek umiera. Nie chcę się tu skupiać na polityce, bankach, gospodarce, sądach, edukacji. Skupię się na tym co najważniejsze, czyli na zdrowiu. Dodam jeszcze, że jak zdamy sobie sprawę, że System nie dba o jednostkę ludzką i że jesteśmy niewiolnikami chorego systemu to wtedy chociaż wiemy, żeby nikomu i nigdzie nie ufać. Zawsze trzeba mieć zasadę ograniczonego zaufania i po prostu myśleć. Coś na zasadzie, że idziesz do lekarza i bezgranicznie mu ufasz. Wszędzie gdzie udajesz się po jakąkolwiek pomoc po prostu myśl zawsze czy może ktoś nie chce czasem Ciebie oszukać. Bank, sąd, policja, lekarze, rząd. Dodam też, że z bratem jest lepiej jak ktoś czyta czy słucha podcastów. Było bardzo źle, wręcz krytycznie, ale sytuacja jest opanowana. Wszystko potwierdził lekarz i dopiero dziś czuję spokój w sobie po rozmowie z bratem. Obrazki z tego jak walczył o oddech i życie zostaną ze mną na zawsze. Czy musiało do tego dojść? Dlatego właśnie piszę jak działa systemowa służba zdrowia i że trzeba uważać, myśleć, bo nagle w zasadzie w kilkanaście sekund możesz umrzeć. Dla mnie takim najlepszym ogólnoświatowym wręcz przykładem była Plandemia. Wiecie, że lekarze dostawali kasę za to, że wpisywali do zgonów, że to były zgony od COVIDU. Wszystkie zgony, które się zdarzyły zaraz po wzięciu szczepionki były uznawane, że to nie od tego. Wiecie, że wiele młodych ludzi umiera na zawały. Nie wiążą tego ze szczepionką. Wiecie ile osób miało problemy podczas Plandemii, żeby się leczyć na inne poważne choroby? A ile osób nie było leczonych, bo się nie zgodzili na szczepienia? Plandemia mi pokazała, że nie tyle, że nie ufam lekarzom, ale się boję ich wręcz. Zaznaczam to, że ani brat ani ja nie lubimy medycyny, leków, lekarzy. Teraz podam przykład z życia wzięty jak to wszystko działa.

   Brat w lutym przyjechał z pracy i ledwo doszedł do domu. Mówił, że bardzo go łydka boli i że nie może chodzić. Mówił, że dwa dni wcześniej robił taki półszpagat, rozciągał się. Potem pojechał do pracy na 30 godzin prawie. Tam dużo chodził na obchody i już po 15 godzinach nie był w stanie chodzić. Następne dni to tylko chodził na czworakach do toalety. Resztę dnia leżał i cierpiał, bo ta łydka spuchła. Myślał on, że to naciągnięcie po prostu i przejdzie. Na dodatek ja tydzień potem stłukłem palca u nogi i też siadła mi łydka. Pamiętam jak szliśmy obaj na spacer. Dwaj kulawi. Mi na szczęście łydka odpuściła po paru dniach, palec wrócił do siebie po dwóch tygodniach. U brata było różnie. Jednego dnia łydka bardziej bolała, innego nie, ale to za długo trwało jakoś. Poruszał się po domu jakoś, czasem krótki spacer. Większość facetów idzie do lekarza dopiero wtedy jak naprawdę poczuje, że coś jest źle. Kobiety mają inaczej. Biegną od razu. Równowaga musi być. W końcu mama go zmusiła, żeby jechał taxi do lekarza. Nie wiem jak to wyglądało dokładnie, ale lekarka rodzinna spojrzała na łydkę i stwierdziła, że to nic takiego. Przepisała maść na łydkę i jakieś tabletki rozkurczowe. Uznała, że to jakiś skurcz albo naciągnięcie. Nie skierowała do lekarza specjalisty, a bo po co. Do ortopedy albo do chirurga. Nie skierowała na żadne EKG np. A bo po co? Oczywiście brat chciał, żeby mu kupić inną maść, ziołową taką bez żadnych skutków ubocznych. Smarował nią nogę, tabletek nie brał. Sytuacja nie poprawiała się. Jednego dnia potrafił iść na dłuższy spacer, innego widać było, że cierpi. Nagle ból z łydki przeszedł na udo. Tu już kompletnie zgłupiałem o co chodzi. Wszystko trwało od początku lutego. W marcu mama go zmusiła, żeby jechał znów do rodzinnego lekarza. Ta łydka mu czerwieniała po jakimś wysiłku. Lekarka rodzinna powiedziała, że może go skierować do ortopedy. Wiecie na jaki termin? Październik... W szpitalu nieopodal powiedzieli, że u nich mają termin na koniec kwietnia do ortopedy i poradzili, żeby szedł do prywatnego. Tak działa publiczna służba zdrowia, która utrzymuje się z Twoich składek. Sami wiecie, że leczenie prywatne za darmo nie jest, ale chociaż tam lekarz od razu wykrył, że to może być zakrzepica i skierował go na badania krwi. Okazało się, że stężenie D-Dimerów miał na poziomie 12000. Prawidłowa norma dla człowieka to 500... Oczywiście to pokazało, że organizm w ten sposób walczy z zakrzepicą. Potwierdziło to też, że to zakrzepica. Wcześniej ten lekarz to stwierdził na EKG. Badanie krwi było potwierdzeniem. Poczytałem o tej chorobie i powiedziałem bratu, że zakrzep może się oderwać i trafić do płuc, a wtedy śmierć następuje po kilku sekundach. Nie wiem czy to było proroctwo tego co się zdarzyło w środę. Tak czy owak lekarz ortopeda nie skierował go nigdzie, nie dał mu żadnych leków. Napisał na kartce tylko, że ma brać jakąś maść. Sorki maść mu napisał, żeby stosował po EKG. Kazał mu jechać do Szczecina na dokładniejsze EKG nogi, żeby stwierdzić gdzie jest zakrzep. Badanie potwierdziło, że jest w łydce. Następnie lekarz wcale nie dał mu jakichś leków, ale po prostu kazał mu za dwa tygodnie zrobić ponowne badanie krwii. Może wtedy brat powinien był iść do lekarza rodzinnego ze stwierdzoną zakrzepicą i może by dostał leki, może skierowanie do jakiegoś specjalisty. Nie wiem, bo może by się znów okazało, że terminy są w październiku. Tak czy owak ten prywatny tylko powiedział, że ma jak najmniej chodzić, trzymać nogę w górze i takie tam. Nie uznał, że zakrzepica jest jakaś groźna. Brat wykonał następne badanie krwi i okazało się, że te Di-Dimery spadły do 5000, a więc spory postęp. Niepokoił nas w domu przez jakieś dwa tygodnie jego potworny kaszel. Strasznie suchy, duszący i męczący. Lekarka rodzinna osłuchała go podczas wizyty. Podczas tej kiedy już wiedziała, że ma zakrzepicę. Nie stwierdziła zapalenia płuc ani oskrzeli. Takiego jednak kaszlu ja nigdy nie słyszałem. Czasem myślałem, że sie dusi nawet. Chodził już jednak po domu. Chodził na spacery, czasami godzinne. W sumie wydawało się, że jest lepiej. Jeszcze jak ten kaszel ustał to też wydawało się, że jest w miarę ok. Lekarz prywatny po ujrzeniu wyników badań krwii powiedział mu, że ma zrobić 30 kwietnia jeszcze raz USG w Szczecinie tej łydki i potem znów badania krwii. Jak to się mówi pieniążki lecą, bo za każde USG, każde badanie krwii, każdą wizytę płacisz i to nie mało. Ten lekarz pewnie stwierdził, że to samo przejdzie tak jak pewnie brat i ja też. Faktycznie było coraz lepiej. Dwa dni przed walką o życie tańczył, a dzień wcześniej poszedł na bardzo długi spacer jak na niego. Taki koło 4 kilometrów. Kaszlu też już nie miał. Jakże pozory mylą... W środę walczył o oddech i życie... Pisałem już o tym i też pisałem o zachowaniu sanitariuszy. Oni kompletnie lekceważyli sytuację. Oni przecież nie widzieli jak dwa razy tracił przytomność, a ja tak. Widzieli go tylko świadomego i bardzo bladego siedzącego na łóżku. Dowiedzieli się, że ma zakrzepicę. Zarzucali bratu, że nie poszedł do rodzinnego lekarza po EKG, które stwierdziło zakrzepicę w łydce, że się nie leczył. Chciał się przecież leczyć, ale terminy były w publicznej służbie zdrowia do ortopedy na koniec kwietnia. Nie chciałem się z tym jednym kłócić, bo przecież widziałem prawie Śmierć brata. Potem ten sam koleś zaczął insynuować, że to, że brat założył krzesło na głowę to znaczy, że może jest bardziej do leczenia psychiatrycznego. Następnie bladość na twarzy pozwoliła im stwierdzić, że może za mało jadł i pił tego dnia. Ja powiedziałem im w szczegółach jak to wyglądało jak tracił przytomność. Nawet się zastanawiali i konsultowali decyzję z kimś tam przez telefon czy go brać do szpitala. Pamiętam jak mówił, że jak przecież brat dwa razy stracił przytomność więc chyba kwalifikuje się na szpital. Nie wzięli ze sobą noszy co też pokazuje lekceważenie sytuacji. Znosić kogoś z czwartego piętra? Czy nam się chce dzisiaj? Nawet nie wzięli tego krzesełka. Do tego gadki do brata, że czego on pracuje w ochronie, a nie w Zalando. Wiecie co się stało? Dziś się dowiedziałem. Jak brat schodził z tym lekarzem po schodach do karetki to stracił przytomność po raz trzeci. Lekarz go łapał. Wtedy dopiero przez okno widziałem jak drugi wziął krzesełko, ale brat jakoś sam zszedł. Dziś już wiem czego tak długo to trwało. Tak czy owak ufając czy to prywatnemu lekarzowi czy lekarce rodzinnej i czując, że jest coraz lepiej bez żadnych leków nagle idziesz do kuchnii skrzep się odrywa... Upadasz, tracisz przytomność, walczysz o oddech, nie wiesz co się dzieje... Potem upadasz na stojąco, oczy uciekają tak, że widzisz białka, tracisz przytomność. Lekarze nie pomogli, pomógł dopiero szpital, ale już wtedy jak brat był w stanie krytycznym co się okazało dziś dokładnie. Wszyscy są częścią systemu czy to prywatny lekarz czy publiczny. Oni mają gdzieś twoje zdrowie. I co podałbym prywatnego lekarza do sądu czy publiczną służbę zdrowia, że wizyta u ortopedy dopiero na koniec kwietnia. Miałby tę wizytę brat na cmentarzu. Wskórał bym coś? Pewnie, że nie. Z systemem nie wygrasz. Może trzeba było znaleźć innego lekarza ortopedę prywatnego. Nie wiem. Wiem, że są też dobrzy lekarzy. Być może brat trafił źle. To pokazuje, że musisz mieć jakąś intuicję, który tylko bierze kasę i ma Ciebie gdzieś, a który jest z powołania. Brat akurat nie ma wyczucia ludzi, ja mam. Prawie zapłacił życiem, ale na szczęście trafił tam gdzie w końcu mu pomogli. Co prawda w ostatniej chwili, ale zawsze. Wiem, że jest coraz lepiej i że to tylko doświadczenie. Każde daje naukę czy to mi, bo to obserwowałem czy to bratu. Także jestem pewien już, że będzie dobrze. Skrzepy ma usunięte z płuc, rozrzedzono mu krew, odłączono od aparatury i teraz będą go uruchamiać, żeby stanął na nogi i chodził. Także ze Śmiercią jestem za pan brat w tym życiu. Może moja energia była silniejsza od zamiarów Śmierci. Może pomogłem, może uratowałem bratu życie. Nie wiem i tego się nie dowiem. Po prostu tak miało być. Groźnie, niebezpiecznie, strasznie, ale suma sumarum skończyło się dobrze. Z zachowań lekarzy czy sanitariuszy sami wyciągnijcie wnioski, bo to jest jedna z historii z życia wziętych. Pokazanie też tego, że Śmierć jest bardzo blisko Nas codziennie, ale jak nas nie dotyczy bezpośrednio to jakby jej nie było. Nie życzę jednak nikomu ujrzenia Śmierci w oczach kogoś bliskiego nawet przez chwilę. Życie w ciele fizycznym jest kruche i nie znasz dnia ani godziny i z drugiej strony życie nie polega na tym, żeby bać się Śmierci, ale żeby nie bać się życia. W sumie zaśmiałem się jej w twarz podczas ratowania brata, ale wiem, że to nie tak, że jej już nie spotkam i nikt z Nią nie wygra jak nadejdzie czas. Czas na brata nie nadszedł i nawet nie chcę myśleć jak bym sobie to tłumaczył jakby zmarł. To zrozumienie nie byłoby dla mnie proste...