Kategoria

Sport


MOJA KARIERA BIEGACZA 10
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
15 marca 2024, 20:58

12/10/2014 rok MARATON POZNAŃ

Po Wrocławiu następnym startem był maraton w Poznaniu. Robiłem wszystko, żeby podtrzymać wysoką formę na treningach i czułem, że w Poznaniu mogę pobiec życiówkę. Przeziębienie przekreśliło jednak moje plany. Nie zdążyłem się wykurować i w zasadzie myślałem tylko czy warto biec przy takim osłabieniu. Mówią, że przy wysokiej formie łatwo można złapać infekcję. Moim celem było tylko to przebiec. Oczywiście ostatni raz spotkałem koleżankę. Myślę, że mailowo czy telefonicznie wsparłem ją mentalnie na tyle, że wiedziałem, że da radę. Spotkaliśmy się wieczorem przed maratonem w jakimś lasku. W dniu startu powiedziałem jej, że spotkamy się na trasie. Byłem z nią na pierwszym półmaratonie, byłem też na jej pierwszym maratonie i tak to się spięło klamrą. Chyba bardziej wierzyłem w przeznaczenie, że wśród 2000 osób gdzieś ją spotkam na trasie, a jednak tak się stało. Czy wtedy wiedziałem, że już się nie spotkamy z różnych przyczyn? Czy wtedy już ostatecznie stwierdziłem, że było fajnie, że było mnóstwo przygód, że było jakieś przyciąganie, ale, że nic więcej nie będzie? Czy teraz po latach reagowałbym inaczej? Z pewnością tak, ale ważne jest co się dzieje w danym momencie. Widocznie nie wiedziałem jak się do tego zabrać, a szkoda. Jak sobie poukładasz w głowie, że nie masz szans, bo nie z tej samej miejscowości, bo ona kogoś ma, bo wielu facetów się kręciło koło niej to jesteś na przegranej pozycji z góry. Sam siebie mimo znaków spychasz gdzieś w cień i uznajesz, że ma być tak jak jest. Tak czy owak najradośniejszy moment dla mnie na tym maratonie było spotkanie z nią gdzieś po 30 kilometrze. Moje plany sportowe się nie powiodły, ale przebiegłem 5 maratonów w rok. To też spory sukces.

25.10.2014 rok LOVE RUN ZATOŃ DOLNA 5,5km

Pojawiłem się też na Biegu Miłości. I wkradła się pomyłka z pamięcią moją. Na całe szczęście mam zdjęcia i to właśnie tego dnia postanowiłem prowadzić od startu. Wydawało mi się, że to było rok wcześniej. Jako zwycięzca z poprzedniego roku co prawda w parach chciałem coś zrobić wyjątkowego. Dzięki temu mam zdjęcia na których widać, że prowadzę od startu. Długo to nie trwało, ale pamiątka jest. Nie zapomnę miny tego chłopaka co biegł kolo mnie jakieś może 300 metrów. On naprawdę myślał, że jestem jego godnym rywalem w walce o zwycięstwo. Szybko dałem mu się zorientować, że nie walczę o wysokie miejsce.

   To był kolejny bardzo intensywny rok startów. Do końca roku nie wystartowałem już nigdzie. Doświadczeni koledzy mówili mi w listopadzie, żebym zrobił sobie odpoczynek od biegania tak na miesiąc. Oni wiedzieli coś czego ja nie wiedziałem. I faktycznie pamiętam jak wyszedłem na trening i poczułem przesyt i zmęczenie. Poczułem, że zachowuję się jak zawodowy biegacz. Straciłem gdzieś radość z biegania po drodze. Chyba faktycznie te dwa lata intensywnych startów zrobiły swoje, a przecież w 2014 roku pokonałem 4 maratony. Wyrzuciłem więc mp3 i stoper i następny trening zrobiłem w lesie gdzie zaczynałem. Po prostu ja, las i bieg dla samego biegu. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie czy biegam, bo to kocham czy biegam po to, żeby startować na zawodach. Dziwne, ale poczułem, że coś się skończyło. Nie miałem ciśnienia na zawody. Zamknąłem pewien rozdział mojego życia. Chciałem to wszystko poznać, chciałem przebiec maraton chociaż jeden. Uznałem, że to mi wystarczy.

03.05.2015 rok BIEG TRANSGRANICZNY 10 km

W 2015 roku wystartowałem tylko na dwóch zawodach. Dwóch bardzo ważnych dla mnie, ponieważ na Biegu Transgranicznym debiutowałem w 2012 roku. 55:07 to mój czas więc widać, że nie miałem już parcia na bieganie typowo na czas. Biegałem dalej sobie oczywiście regularnie, ale bez żadnych oczekiwań co do czasów. Tak jakbym się wypalił. Może po prostu już tego nie potrzebowałem. Życie to jest doświadczanie i widocznie tyle miałem przeżyć i przygód przez ponad 2 lata, że nasyciłem się tym.

20.06.2015 rok BIEG O BŁĘKITNĄ WSTĘGĘ STARGARD 10 km

Wystartowałem też w Stargardzie, bo przecież tutaj ustanowiłem swój rekord życiowy na 10 kilometrów. W 2012 roku miałem tu czas 45:09, a 3 lata później 53 minuty. Widać więc, że luźno podchodziłem już do biegania. Oczywiście czas 53 minuty to nie jest jakiś dramat, ale regularnie na 10 kilometrów schodziłem poniżej 50 minut.

28.03.2016 rok BIEG DO PUSTEGO GROBU NOWA SÓL 10 km

W 2015 roku odszedłem również z klubu Hermes. Uznałem, że tak wtedy będzie najlepiej. Poznałem dziewczynę, bo w trakcie kariery amatorskiej marzyłem o miłości, koleżanka była blisko mnie na zawodach, ale czegoś mi zabrakło. Może to nie był czas wtedy na miłość? Nie wiem. Wiem, że poznałem dziewczynę i przestałem w ogóle biegać. Niosły mnie skrzydła miłości. Chciałem chociaż raz w życiu przeżyć taką miłość jak z filmu romantycznego. Udało mi się. Wymarzyłem sobie to i długo było naprawdę cudownie. Wilka jednak ciągnie do lasu i mimo, że w ogóle nie biegałem to wpadł mi pomysł wyjazdu na zawody w Wielkanoc. Pamiętam, że zrobiłem tylko 4 treningi w 2 tygodnie. Każdy miał 10 kilometrów długości. Nie wiedziałem na co mnie stać. Wtedy nie biegałem z pół roku bodajże. W Nowej Soli miałem czas 55:32 więc i tak nieźle, ale nie o to chodziło. Chciałem znów poczuć tę atmosferę zawodów i było super. Paradoksalnie wtedy paliłem tytoń. Po 5 latach bez palenia wróciłem do nałogu. To był mój ostatni start w życiu na zawodach jak do tej pory. Jeżeli chodzi o bieganie to po utracie dziewczyny po pół roku masakry emocjonalnej wróciłem do biegania i biegam do dziś z małymi dwoma czy trzema przerwami spowodowanymi kontuzjami drobnymi. To jednak były przerwy dwu albo trzytygodniowe jak teraz obecnie. Nie wyobrażam sobie życia bez biegania. Nie mam już żadnych ciśnień na określony czas, nieważne czy przebiegnę 5 czy 8 czy 10 czy 15 kilometrów. Po prostu biegam, mam swoje trasy, swój rytm. Po wielu latach mogłem sprawdzić jak biega ekipa mojego dawnego klubu i nadal są szybcy. Zdecydowanie szybsi ode mnie. Jeden z kolegów za chwilę będzie miał na koncie 100 maratonów, ale on biega sam, bo tak lubi. Zresztą ja też co nie przeszkadza w tym, żeby od czasu do czasu pobiegać razem. Tempo mamy podobne. Tak samo z Samurajem, bo przecież zawsze na zawodach byliśmy blisko siebie. Jakaś taka symbolika, bo to nie do końca jego wina, że biega wolniej. Pewnie ja też nie robię tyle, żeby biegać szybciej.

   Co do 2014 roku to okazało się, że był tak samo intensywny jak 2013 tyle, że spodobały mi się maratony. Dębno, Lębork, Wrocław i Poznań to miejsca gdzie spełniałem się jako maratończyk. Czułem, że w 2014 roku jestem lepszym biegaczem i szybszym. Marzec i maraton w Dębnie nastawiły mnie bardzo pozytywnie na cały sezon. Życiówka na 15 kilometrów w Kołobrzegu, czyli 1:13:41. Życiówka na 8 km, czyli 36:32 i życiówka na 5 kilmetrów, czyli 23:59. Zaowocowało to życiówką w kwietniu w Dębnie na maratonie, czyli 4:10. Nie zapomnę też oczywiście morderczego czerwca. Dwa biegi na ludzką wytrzymałość. Najpierw upał na półmaratonie w Grodzisku, a potem maraton na samej wodzie w Lęborku. Półmaraton Gryfa w Szczecinie był wyjątkowy ze względu na to, że to była rocznica poznania koleżanki i że dzięki niej leciałem jak torpeda. Oczywiście w moich wspomnieniach przewija się ona i w 2014 roku nie było inaczej. Jak to pięknie pisał Paulo Coelho, że Wojownik bez miłości nie jest spełnionym Wojownikiem. Tak właśnie się czułem. Tego mi brakowało wtedy do pełni szczęścia. Dlaczego to wszystko spisałem tak po kronikarsku? Pierwszy powód to to, że przytrafiła mi się kontuzja i nie mogłem biegać, więc postanowiłem powspominać. Drugi powód to to, że chciałem się przekonać ile pamiętam z tego wszystkiego. Trzeci to taki, że już dawno temu chciałem przez to przejść jeszcze raz po latach i odgrzebać w pamięci co się da. Pewnie jeszcze raz podsumuję to wszystko statystycznie i tak zbiorczo. Zrobiłem to wszystko nienawidząc kiedyś biegania. Zrobiłem to wszystko, bo chciałem poczuć na własnej skórze jak żyje sportowiec zawodowy. Udało mi się to. Spełniłem swoje marzenie. Pamiętajcie, że jeżeli macie marzenia w głębi duszy to nie porzucajcie ich nigdy. Czas na ich realizację przychodzi w niespodziewanym momencie. Jeżeli przestajesz marzyć, wierzyć i mieć nadzieję to w zasadzie "umarłeś" za życia. Ja na szczęście biegam dalej. Nawet dziś biegałem. Czy wystartuję jeszcze na zawodach? Nie wiem. Czy pobiegnę maraton? Nie wiem. Ja to prostu wszystko już przeżyłem więc nic nie muszę, ale mogę chcieć. Jeżeli masz jakiekolwiek marzenie uruchom je i zacznij realizować wtedy kiedy poczujesz, że to jest ten czas. Ja wiedziałem i czułem kiedy miałem ten czas i wszystko się działo jakby samo. Wszechświat i ludzie pomogą ci w tym, ale musisz być pewny, że tego chcesz na 100 procent. Wiem jak wygląda życie jak marzenia masz ukryte gdzieś głęboko w duszy i są zakurzone i zapomniane i nie masz siły, żeby je realizować i wiem też co się dzieje jak zaczynasz prawdziwie marzyć i to realizujesz. Wtedy jest po prostu PIĘKNIE.

 

 

MOJA KARIERA BIEGACZA 9
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
13 marca 2024, 19:21

12/07/2014 rok STARE OBJEZIERZE 10 km

   Po czerwcu, w którym walczyłem o przetrwanie na dwóch biegach przyszedł lipiec i same miłe zawody. Na kameralnym biegu w Starym Objezierzu nie mogło nas zabraknąć. Tego dnia byłem naprawdę szybki i czułem się świetnie. 46:57 to jak na mnie fantastyczny czas. Jeden z lepszych w mojej karierze na 10 kilometrów. Na tej samej trasie rok wcześniej miałem czas aż o 3 minuty gorszy, ale wtedy miałem zajechane mięśnie. Była też moja koleżanka i wyprzedziła mnie niewiele, a Samuraj tym razem był jeszcze szybszy i wyprzedził mnie o 8 sekund, czyli klasyka, że przeważnie bardzo blisko siebie byliśmy.

19/07/2014 rok WAŁCZ 10 km

   Potem wybraliśmy się do Wałcza na bardzo fajne zawody. Wałecki bieg filmowy i bardzo dużo zawodników fajnie poprzebieranych w stroje z bajek czy filmów. Zastanawiałem się jak w niektórych strojach można biec, ale było bardzo kolorowo. Pamiętam też długi mostek, który bardzo się bujał. Ciekawe doznanie bardzo. Mój czas to 49:36 i tym razem to ja wyprzedziłem Samuraja o 15 sekund.

26/07/2014 rok MORYŃ 12.600 km

   W Moryniu również nie mogło nas zabraknąć. Cudowna i urokliwa miejscowość, w której można się zakochać. Mój czas to 1:01:15. Także lipiec był bardzo spokojny. Krótkie biegi w bardzo fajnych miejscach. Świetna zabawa no i w Starym Objezierzu poleciałem naprawdę szybko, więc wysoka forma była nadal.

03/08/2014 rok PÓŁMARATON NOTECKI

  Drugi rok z rzędu pojawiłem się na tym półmaratonie, ale czas miałem słaby, bo 1:58:33. Powoli myślami byłem przy maratonie we Wrocławiu we wrześniu. Ten rok pokazał mi na co mnie stać więc miałem jeden cel na Wrocław. Pobić życiówkę, a może nawet zejść poniżej 4 godzin. Nie wszystko jednak zależy od nas. Czułem się jednak coraz mocniejszy.

23.08.2014 rok BIEG SZLAKIEM DZIKA POLICE 10 km

   Bardzo fajny bieg i ciężki, bo w terenie. Jak jednak widzę po zdjęciach, to na metę wpadłem z jakąś dziewczyną, którą poznałem na trasie, czyli świetnie się bawiłem. Czas to 56:06. Widzę jednak, że sam bieg nie był dla mnie aż tak ważny. Postanowiłem się świetnie bawić.

31/08/2014 rok PÓŁMARATON GRYFA SZCZECIN

   Tego startu nie zapomnę również nigdy. Oczywiście była moja koleżanka i dostałem kolejny znak, który mnie totalnie zaskoczył. Czy ja byłem wtedy naprawdę aż taki głupi i ślepy? Tak czy owak tak mnie to zbudowało i dodatkowo powiedziała mi, żebym spróbował biec od początku mocno. Jak już wiecie działała na mnie więc po prostu przestawiła mój umysł na pstryk. Pomyślałem, że zrobię tak i zobaczymy co z tego wyjdzie. Pogoda była świetna, ja byłem w dobrej formie więc dlaczego nie pójść od początku na około 5 minut na kilometr. Dzięki niej nabrałem odwagi i leciałem jak na skrzydłach. Myślę, że poniósł mnie też ten znak, który otrzymałem przed startem. To myślę, że miało niebagatelny wpływ. Jeżeli dostajesz niespodziewany dowód sympatii to unosisz się nad ziemią. Poza tym przecież rok wcześniej przed tym biegiem poznaliśmy się. Taka rocznica znajomości. To był mój najlepszy półmaraton w życiu. Trzeba wziąć poprawkę, że organizatorzy zaliczyli niezłą wtopę. Bieg był krótszy o około 600 metrów. Nie zmienia to faktu, że i tak bym miał życiówkę. Uzyskałem czas 1:45:16, więc tak czy owak zszedłbym poniżej 1:48:00 spokojnie. Gdyby nie koleżanka to bym w życiu tak szybko nie pobiegł. Jakby wyczuła, że jestem w stanie trzymać tempo na 5:00 na kilometr. Tak też było. Na 10 kilometrze miałem czas 50 minut z groszami. Dostałem od niej skrzydła więc leciałem na nich. Słabnąć zacząłem bodajże dopiero 2 kiilometry przed metą. Byłem tego dnia w sztosie. Kobiety potrafią czynić cuda i ja to wiem. Genialny mój bieg i na dodatek za 2 tygodnie czekał mnie maraton we Wrocławiu. Nie mogłem nie myśleć o życiówce. Pamiętam, że w sierpniu zrobiłem sobie bieg na 30 kilometrów, potem ten genialny półmaraton w Szczecinie. Wszystko wskazywało, że jestem gotowy na czas około 4 godzin na maratonie. Koleżanka chciała natomiast zadebiutować w Poznaniu w październiku na maratonie. W tym okresie dużo rozmawialiśmy przez telefon i mailowaliśmy. Ja jednak już wiedziałem z czym się je maraton. Ona jeszcze nie. Na dodatek Poznań też miałem w planach, więc tam mieliśmy się znów spotkać. Jak się okazało po raz ostatni... Znaczy się nic się nie stało. Ja żyję i ona też. Ja biegam nadal, ale już na zawodach nie, a ona szaleje dalej na zawodach. Piszę tu o tamtym ponad roku, kiedy to życie pisało ciekawy scenariusz, jeżeli chodzi o nasze spotkania na zawodach. Nie wiem czy miałem szanse, ale na pewno nie byłem bez szans. Szkoda, że nie przekonałem się o tym. Po półmaratonie miałem dziwne odczucie. Zobaczyłem ją jak rozmawiała gdzieś dalej z jakimś chłopakiem i poczułem zazdrość. Mimo super startu, mimo miłego przywitania z nią, mimo, że mnie nastawiła fajnie na bieg to wracałem z poczuciem jakbym coś stracił albo kogoś bardziej. Bardzo dziwne uczucie. Jak jednak dostajesz znaki i szansę to walcz o miłość jak Wojownik. Tego mi zabrakło wtedy... Czasem nie warto się usuwać w cień i poddawać i myśleć, że ta kobieta nie jest dla mnie, ale dla kogoś innego lepszego, a ja mogę tylko czerpać garściami z chwil, kiedy byłem blisko niej.

14/09/2014 rok MARATON WROCŁAW

  Tak czy owak rozmyślania o koleżance odłożyłem na potem. We Wrocławiu bardzo chciałem pobiec szybko. Niestety pokonała mnie pogoda. Było za gorąco jak na maraton i wiedziałem po 10 kilometrach, że nic z tego nie będzie. Pisałem już o tym jak czekaliśmy na wszystkich uczestników i o tym, że 10 kilometrów biegłem z miłą kobietą, bo nudziło mi się i chciałem pogadać sobie. Wrażenia bardzo pozytywne miałem, ale żałowałem, że będąc wtedy w wysokiej formie nie mogłem tego wykorzystać. Czasami wszystko ciebie prowadzi do dokonania czegoś wielkiego dla siebie, ale natury nie przeskoczysz. We wrześniu też zdarzają się wysokie temperatury. To był mój jednak już 4 maraton w przeciagu roku, więc szalałem na maxa. Okazało się, że 2014 rok był lepszy niż 2013. Oczywiście wiedziałem, że za miesiąc biegnę w Poznaniu i przecież tam mogę powalczyć o życiówkę, bo temperatury w październiku są idealne na maraton. Myślałem wtedy, że co się odwlecze to nie uciecze. Jeżeli czujesz się w życiowej formie to trzeba to po prostu wykorzystać. Ja się tak czułem. Poznań jednak jak się okazało napisał inną historię, a w zasadzie choroba na tydzień przed. Wrocław mnie pokonał temperaturą powietrza za wysoką, a w Poznaniu po chorobie byłem za bardzo osłabiony. W kwietniu w Dębnie nie miałem żadnych oczekiwań i walnąłem 4:10. Widocznie czasami jak za bardzo czegoś chcesz to stają na drodze jakieś przeszkody.

MOJA KARIERA BIEGACZA 8
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
12 marca 2024, 16:32

   Po maratonie w Dębnie miałem 3 tygodnie przerwy od zawodów. W marcu przecież pobiłem życiówki i na 5 kilometrów i na 8 oraz na 15 kilometrów, a zwieńczyłem to maratonem gdzie też padła moja życiówka, ale o tym przekonałem się dopiero w późniejszej części sezonu. Początek 2014 roku wprost wyśmienity. Ciężko, żebym sobie nawet wymarzył coś takiego. Lepiej tego nie można było zacząć.

26.04.2014 rok GOZDOWICE 12 kilometrów

   Bardzo miły i kameralny bieg i znów spotkanie z koleżanką po długim czasie. Nie pamiętałem tego, ale zdjęcia z nią uświadomiły mi to. W jej towarzystwie czułem się fantastycznie. Są takie kobiety w których towarzystwie czujesz się lepszy niż sam siebie postrzegasz. Z perspektywy czasu szkoda, że nie mieszkaliśmy w tej samej miejscowości. Może dlatego nie czyniłem żadnych kroków i cieszyłem się za każdym razem jak się spotykaliśmy na zawodach. Może byłem zbyt nieśmiały, a szkoda, a może czasem jest tak, że lepiej się oszukiwać. Myślisz sobie, że jest fajnie razem i miło, ale na coś więcej nie masz szans. Po co burzyć znajomość nawet jak czujesz coś więcej. Jakbym się jednak zdobył na odwagę to chociaż bym wiedział o co chodzi. Czas to 58:02 więc całkiem całkiem. Na zawodach umiałem iść na całość, ryzykować, mieć odwagę, a w życiu jednak już taki pewny siebie nie byłem. To samo tyczyło sie kobiet. Znaczy nie miałem problemu nigdy w kontaktach z kobietami. To mi przychodziło naturalnie, ale chodzi mi, że jak coś czujesz to nie zostawiaj tego losowi. Dostajesz jakieś znaki to idź za ciosem nawet jak okaże się, że nic z tego. Ja nie spróbowałem więc mogę tylko snuć domysły. Tak czy owak wiem, że ciągnęło nas do siebie. Wspominając zawody i oglądając fotki mogę to dokładnie zobaczyć po latach. Nie ma przypadków, lecz jak nie ryzykujesz nie pijesz szampana.

1.05.2014 rok RESKO 10 kilometrów

  W poprzednim roku dwa razy startowałem dzień po dniu. Raz były to dwa biegi po 5 kilometrów, a za drugim razem 5 kilometrów i nazajutrz 10. W 2014 roku postanowiliśmy, że polecimy sobie dwie dyszki z jednym dniem przerwy. Z Reska pamiętam, że był to bieg w terenie i finisz z Samurajem. Miałem czas 50:04, a on był za mną 3 sekundy. To było dość częste u nas. Jakbym przeanalizował wszystkie starty to by wyszło pewnie, że zawsze dzieliło nas niewiele. Raz on był lepszy, raz ja. Czasem dochodziło do walki na finiszu.

03.05.2014 rok BIEG TRANSGRANICZNY 12,2 kilometra

Po Resku obowiązkowy był start u nas w mieście. Czas 58:37, czyli lepszy niż rok wcześniej o blisko 2 minuty. Niestety nic mi się nie wbiło w pamięć jeżeli chodzi o te zawody. Najbardziej byłem ciekawy jak mi się będzie biegło, bo przecież dwa dni wcześniej lecieliśmy Resko. Okazuje się, że można startować nawet dzień po dniu. Po maratonie to są takie kolejne wyzwania. Dopóki nie pokonasz maratonu to wydaje ci się, że półmaraton to bardzo długi bieg. Potem takie biegi 10 czy 12 kilometrowe są jak jakiś żart. Inaczej to odczuwasz, inaczej postrzegasz. Perspektywa postrzegania biegania kompletnie się zmienia.

17.05.2014 rok MYŚLIBÓRZ 10 kilometrów

  Nadszedł kolejny czas testów i sprawdzania swojej wytrzymałości. Po maratonie nie było dla mnie rzeczy niemożliwych więc szukałem ciekawych wyzwań. W Myśliborzu poleciałem 10 kilometrów w czasie 48:24, a więc szybko jak na mnie, ale nazajutrz wybrałem się na półmaraton. Takiego czegoś jeszcze nie praktykowałem.

18.05.2014 rok TARNOWO PODGÓRNE PÓŁMARATON

   Okazało się, że ta dwudniówka wyszła bardzo dobrze. W Myśliborzu się nie oszczędzałem i w Tarnowie też nie. Miałem czas 1:53:19 więc o prawie 2 i pół minuty szybciej niż rok wcześniej. Na dodatek mam z tego biegu fajny plecak. Jak jest forma i czujesz moc, to nawet można mocno wystartować dzień po dniu, co rok temu nawet by mi nie przeszło przez myśl.

25.05.2014 rok SIADŁO DOLNE 11 kilometrów

  Bieg z tego co pamiętam to w terenie i bardzo tam sympatycznie było. Koło 200 osób i byłem 51. Czas 53:19. Trzymałem wysoką formę od początku marca. W czerwcu mnie czekał kolejny maraton. Ciężko, żebym po Dębnie sobie odpuścił kolejny maraton. Tym bardziej, że nic mi nie dolegało i czułem się świetnie.

08.06.2014 rok PÓŁMARATON GRODZISK

   Jest wiele zawodów z których po wielu latach nie pamiętasz nic. Tego półmaratonu nie zapomnę z pewnością. Wrył mi się pamięć bardzo mocno jako jeden z najcięższych biegów pod względem temperatury powietrza. Było tak gorąco, że większość uczestników siedziała w cieniu i nawet nie truchtała przed biegiem. Ponad 2000 osób. Ja pamiętam, że troszkę potruchtałem w pełnym słońcu, ale szybko stwierdziłem, że zdążę w takim upale "umrzeć" na trasie. Wiadomo, że jak jest lato to jest też gorąco. Wiele takich biegów zaliczyłem, ale tutaj to było piekło. Bufety z wodą były bardzo często, były nawet baseny strażackie. Ludzie wskakiwali cali, żeby poczuć ochłodę. Ja oblewałem się cały i po 500 metrach byłem suchy jak wiór. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem tylu ludzi nieprzytomnych. Leżeli na chodnikach, karetki bez przerwy jeździły na sygnale. Na szczęście nikt nie zmarł tam, ale to pokazywało, że warunki były piekielne. Przysłowiowy "trup ścielał się gęsto". Pierwszy raz w życiu i jedyny musiałem stanąć na półmaratonie i przejść do marszobiegu. Pamiętam, że to był jakiś 15 kilometr kiedy zdałem sobie sprawę, że nie ma sensu ryzykować omdlenia. 1:59:17 to mój czas, ale to nie miało tego dnia znaczenia. To była jakaś chora walka o przetrwanie. Godzinę czasu po biegu dochodziłem do siebie. Mogłem tylko przyjmować płyny. Dobrze, że piwo dawali za darmo, ale rozeszło się bardzo szybko. Biega się każdych warunkach i myślę, że każdy biegacz przeżył chociażby trening w dużym upale. Nie jest to mądre i rozsądne i te zawody takie były. Ciężko coś takiego odwołać jak staje na starcie 2000 osób. Nawet w głowie nie mogę sobie przypomnieć takiego upału na treningu. Nie chodzi nawet ile stopni było, ale to było bardzo suche powietrze i pełne słońce. Suszarnia po prostu. Wiadomo, że latem najważniejsza jest wilgotność powietrza. Mówią, że tam jest tak podobno co roku. Ja już tego nie miałem okazji sprawdzić.

22.06.2014 rok MARATON LĘBORK

   Tak to ciekawie się toczyło w tym 2014 roku, że początek był kosmiczny i życiówki w marcu, potem maraton Dębno, a potem różne starty wliczając w to weekend z dyszką i półmaratonem. Czerwiec natomiast to były biegi na przetrwanie. Do czerwca to w zasadzie była zabawa, ale najpierw Grodzisk i potworny upał, a potem maraton w Lęborku, gdzie biegłem na samej wodzie. Taki test dla mnie ile może znieść mój organizm. Okazało się, że bardzo dużo na tamten czas. Jest to oczywiście złudne myślenie, że nic ciebie nie pokona. Po czerwcu jednak czułem, że nic mnie nie jest w stanie pokonać. Żadne ciężkie warunki ani przeszkody w postaci upału czy braku pożywienia na maratonie. Człowiek jest w stanie znieść więcej niż się wydaje. Takie mordercze biegi to pokazały mi. Kolejne przesuwanie granic wytrzymałości ludzkiej.

27.06.2014 rok KRÓTKA NOC KLUBU BIEGACZA 7 kilometrów

   Ten morderczy miesiąc zakończył się spotkaniem corocznym grupy Hermes. Najważniejsze, że była znów ona. Z nią przecież biegłem pierwszy półmaraton, wygrałem bieg Zakochanych i tego dnia całą trasę pokonaliśmy razem. Jeżeli chciałem się przekonać o co chodzi między nami to nie było ani wcześniej ani później lepszego momentu. Zdarzyło się coś co można śmiało nazwać znakiem. Nie napiszę dokładnie co, ale byłem bardzo zaskoczony i to bardzo miło. Wszechświat dawał mi tyle znaków, a ja głupi nie sprawdziłem tego. Coś jak w tym kawale, że koleś prosi Boga, żeby wygrał milion w totolotka, a Bóg do niego mówi weź może wyślij kupon. Ja tak się zachowywałem właśnie. Szukałem w głębi duszy miłości, fajnej dziewczyny, a jak była blisko to nic nie robiłem, żeby się przekonać czy to tylko fajna znajomość czy coś więcej... Nie wysłałem przysłowiowego kuponu...

MOJA KARIERA BIEGACZA 7
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
11 marca 2024, 17:56

   Sezon tradycyjnie zaczyna się w marcu i potem już tylko nabiera rozpędu. Nie próżnowałem od początku marca. Nie wiedziałem co mnie czeka w 2014 roku, ale nadal byłem głodny kolejnych startów i wyzwań.

02.03.2014 rok GP NATURY 5 km SZCZECIN

  Zacząłem kolejny rok króciutkim dystansem, ale byłem zadowolony z formy oraz z czasu. 24:59 to bardzo dobry czas jak na mnie wtedy. W listopadzie 2013 roku na tym samym dystansie miałem czas 28 minut więc to pokazuje, że wtedy pod koniec roku byłem już zmęczony. Tutaj wszedłem mocno w sezon. W głowie miałem też kolejny maraton w kwietniu. Tym razem w Dębnie. Jak już zaliczyłem maraton po lesie to musiałem poczuć jak się biega klasycznie po asfalcie wśród 2000 uczestników.

16.03.2014 rok Kołobrzeg 15 km

  Nie mogło mnie zabraknąć w Kołobrzegu na biegu Zaślubin. Rok wcześniej byłem przeziębiony i było też przenikliwie zimno. Tamtego biegu nie wspominam dobrze. Za to ten mi wyszedł świetnie. 1:13:41 to mój czas. Rok wcześniej miałem 1:21:53. Padał bardzo mocno deszcz, ale nie przeszkadzało mi to w niczym. Co ciekawe przez całą zimę nie zrobiłem żadnego treningu, który by miał dystans dłuższy niż 10 kilometrów. Bieg w Kołobrzegu na 15 kilometrów to najdłuższy dystans jaki pokonałem od grudnia. Wiedziałem, że za 3 tygodnie biegnę maraton, ale nie nastawiałem się kompletnie na nic. Kompletnie nie wiedziałem jak jestem przygotowany. Dwa pierwsze starty jednak pokazały mi, że szybkość jest i to nawet na 15 kilometrów. Czułem się w wysokiej formie.

23.03.2014 rok SZCZECIŃSKA GUBAŁÓWKA 8 km

  Na tej samej trasie biegłem w grudniu i miałem czas 38:13. W marcu już 36:32. Naprawdę czułem się być może nawet w życiowej formie. Co bieg to poprawa wyniku i to nie o kilka sekund, ale przynajmniej o minutę albo więcej. Wiadomo, że to buduje mentalnie, ale pamiętałem, że to są przecież krótkie biegi, a mnie czeka maraton. Tak czy owak byłem zadowolony z szybkości i świeżości.

30.03.2014 rok GP NATURY 5 km SZCZECIN

   Ponownie wystartowałem w cyklu biegów na 5 kilometrów i na prawie 200 osób byłem 51. Mało tu wspominam miejsca, bo przeważnie byłem w połowie, ale w marcu byłem w takiej formie, że być prawie w pierwszej 50tce to duży sukces. No i oczywiście czas 23:59. O minutę lepszy niż na początku marca, a taki postęp to jest kosmos. Po prostu co start to ja latałem. Czułem się wyśmienicie. Może dlatego, że miałem głód startów? Może dlatego, że w zimie mało kilometrów robiłem biegiem. Chodziłem bardzo dużo, ale skąd ja mogłem wiedzieć jak się to wszystko przełoży. Okazało się, że jak na mnie to fruwałem. Startując gdzieś drugi raz masz już porównanie z poprzedniego roku. Ja w 2013 roku takich porównań czasów miałem niewiele, gdyż w większości miejsc byłem pierwszy raz. W 2014 roku mogłem już jednak sprawdzić czy robię postępy, czy stoję w miejscu albo może się cofam. Okazało się, że gdzie nie wystartowałem to biłem moje poprzednie czasy na tych trasach, a to mnie bardzo napędzało przed maratonem.

06.04.2014 rok MARATON DĘBNO

  O maratonie w Dębnie pisałem już sporo, ale teraz wiem już czego podchodziłem do tego na pełnym luzie. Po prostu starty w marcu pokazały mi, że do 15 kilometrów jestem w życiowej formie. To był okres, że naprawdę bawiłem się bieganiem. W 2013 roku poznawałem wszystko i zwieńczyłem to maratonem Puszczy Goleniowskiej. W marcu ja po prostu nie poznawałem siebie i swojej szybkości. Nikt nie mógł mnie przed maratonem zdołować, że nie dam rady, bo w zimie mało kilometrów robiłem. Miałem to gdzieś. Przed pierwszym maratonem byłem dobrze przygotowany i to czułem, że zrobiłem wszystko co mogłem. Półmaratony, a do tego na miesiąc przed bieg na 30 kilometrów z kolegami. Wtedy wiedziałem, że uda mi się. Miałem do tego podstawy. W Dębnie ja się chciałem świetnie bawić. Nic nie kalkulowałem, bo niby jak... Ja nie wiedziałem co się ze mną zacznie dziać gdzieś na 20 kilometrze. Czułem, że szybkość mam, ale to przecież 42 kilometry, a tu potrzebna jest wytrzymałość. Czy codzienne noszenie listów w zimie i robienie ponad 10 kilometrów, czy chodzenie po schodach i czy jeden trening w niedzielę biegowy na 10 kilometrów miały mi dać odpowiedź czy jestem gotowy na maraton? Pewnie, że nie. To była tak wielka niewiadoma, że byłem jak Forrest Gump. Ja na półmetku miałem czas 1:56:46 więc leciałem na czas poniżej 4 godzin. W zasadzie pierwszą połowę dystansu biegłem niewiele wolniej niż na półmaratonie. Podszedłem do tego z całkowicie wolną głową. Wiedziałem, że jestem szybki więc to wykorzystałem. Ani przez moment nie miałem myśli, że mam zwolnić, bo padnę. Po prostu cieszyłem się, że lecę. Biegłem na zasadzie co będzie to będzie. I wytrzymałem do 35 kilometra. To jest niesamowite. Właśnie ta niewiedza. Większość by powiedziała, że przy takim moim przygotowaniu nie mam szans dobiec nawet do 25 kilometra. Fantastycznie się biegnie jak jesteś świeży i nie masz żadnych oczekiwań. Pewnie jakbym robił wiele kilometrów zimą to bym się nastawiał na jakiś czas określony. Nakładał bym sobie do głowy wiele myśli, a tak suma sumarum okazało się, że do czasu 4:10 na maratonach już się nawet nie zbliżyłem, więc byłem w życiowej formie. Moja szybkość marcowa przełożyła się nawet na maraton. Finisz też był na pełnej szybkości. Co to wszystko pokazuje? Nie ma żadnych reguł, żadnych gotowych przepisów na bieganie. Każdy powinien to robić indywidualnie, testować siebie i swoje ciało. Mi taki trening pozwolił na życiówkę w maratonie. Komuś innemu by to nie starczyło. Miałem totalny luz psychiczny, zero presji na sobie. Umysł nawet mi nie mógł przeszkodzić w żaden sposób. Nawet jak by mi mówił, że nie dam rady to bym mu odpowiedział no i co i tak będę biegł. Mentalność i psychika to w sporcie podstawa, właściwe podejście. Ja to na własnej skórze poczułem jak to jest jak stajesz na starcie maratonu i cieszysz się, że będziesz biegł. Oczywiście sprawdzałem czas jaki mam kilometr po kilometrze, ale biegłem tak jak czuję, a nie tak jak mi pokazuje stoper. To był mój dzień i mój początek sezonu. Jeżeli walisz życiówki na każdym biegu w marcu to czujesz moc. Ja jak zacząłem biec w Dębnie to tak jakbym biegł półmaraton jeżeli chodzi o tempo. Moment w którym czujesz, że jest forma życiowa to nie zastanawiasz się czy za szybko czy za wolno. Po prostu fruniesz. Wiesz, że to jest tu i teraz. Ja tak się właśnie czułem w Dębnie, że zrobię taki bieg, którego nie zapomnę do końca życia i tak się stało, a sam finisz to była taka puenta. Kto z tych ludzi co dopingowali czy spiker wiedzieli, że to jest mój bieg życia? Przecież ja byłem 1272 na mecie, a jednak tym finiszem pokazałem, że piszę swoją historię. Po prostu zwariowałem jak ujrzałem metę. Postanowiłem, że zrobię najmocniejszy finisz w życiu i myślę, że zrobiłem. Na nogach, które były zmasakrowane po prawie 42 kilometrach. Ja po prostu to musiałem zrobić. 200 metrów , których w zasadzie nie pamiętasz. Wszystko dzieje się jak w szalonym filmie. Spiker wyczytuje moje nazwisko, ludzie klaszczą, a ja wariat mijam wszystkich i sprintuję. Tylko szaleniec może zrobić coś takiego. Na zdrowy rozum mogłem sobie coś zerwać. Ja widzę na tych zdjęciach jak mocno pracowały mięśnie ud. Widać prawie każdy mięsień na nogach. Tam się paliło wszystko. Tego dnia moc była ze mną i nic mi się nie mogło stać. Są takie momenty w życiu, że czego się nie dotkniesz zamieniasz w złoto. Taki był dla mnie początek sezonu zwieńczony maratonem. Takie moje "5 minut". Nie wiedziałem, że mogę tak szybko biegać, a jednak... Myślę, że każdy sportowiec czy to zawodowy czy amator czuje kiedy ma swój moment. Trzeba to wtedy wykorzystać na maxa, bo wszystko wtedy sprzyja. Często jest tak, że nie wiesz skąd to się wzięło i dlaczego akurat teraz. To nie ma znaczenia. Jeżeli przyszła moc i energia kosmiczna to wykorzystaj ją na 100 procent. Poczucie, że zdobywasz świat i on jest pod twoimi stopami. Ja tego doznałem i nie wiem skąd się to wzięło, ale to było cudowne uczucie.

 

PODSUMOWANIE ROKU 2013 RASPUTIN RUNNER
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
04 marca 2024, 20:42

   2013 rok był absolutnie wyjątkowy dla mnie. Wiedziałem już jak wyglądają zawody, jaka jest atmosfera, ile jest energii i radości ludzi. Rok wcześniej startowałem jednak sam i w najbliższej okolicy. Tak mi się spodobało to jednak, że zapragnąłem więcej. W życiu bym jednak nie pomyślał, że to będzie takie szaleństwo z grupą biegaczy Hermes. 28 dni w roku z zawodami to jak kariera. Większość w połowie stawki, ale zawsze chciałem poczuć jak to jest być sportowcem. Nie każdemu jest dane bycie zawodowym sportowcem. Startując tak często spełniałem w jakiś sposób marzenie z dzieciństwa. Zero nałogów, dyscyplina, dbanie o siebie. Opisując potem zmagania sportowców, czy to na blogu, czy na portalu, bardziej docenia się wysiłek gdy poczułem to na własnej skórze. Marzenia można spełniać nawet jak wydaje się, że jest to niemożliwe. Moje kolejne zrodziło się w 2012 roku. Miałem wtedy za sobą dopiero debiut na 10 kilometrów, potem debiut w półmaratonie więc raczkowałem dopiero w tym świecie biegowym. Pojawiło się ono w zasadzie nagle. Oglądając ceremonię dekoracji maratończyków na Igrzyskach Olimpijiskich w Londynie pomyślałem sobie, że zrobię to. Takie pragnienie i wizualizacja w świadomości. Coś na zasadzie, że chciałbym to zrobić, ale nie wiem kiedy będę gotowy. Dałem się prowadzić. Nie planowałem wcale kiedy to zrobię. Nie naciskałem w żaden sposób na siebie. Takie marzenie wysłane gdzieś w górę do energi Wszechświata czy do Boskości. Zaczynasz wtedy iść tą drogą jakby ktoś Ciebie prowadził i podpowiadał co masz robić. Startów w 2013 roku było mnóstwo i ja nawet sam nie pamiętam kiedy poczułem, że chcę to zrobić. Wydarzyło się to pod koniec września. To jest najważniejsze wydarzenie tamtego roku. Wcześniejsze starty budowały mnie do tego. Wiedziałem jednak, że maraton to nie będzie zwykły bieg, ale prawdziwe przeżycie i przygoda. Uwzględniając to jaki jestem zmienny, jak potrafię z euforii wpaść w depresję i na odwrót, jak długo budowałem siebie fizycznie i psychicznie po totalnym upadku to nie był dla mnie tylko bieg. To było doznanie duchowe i mistyczne. Sam nie wierzyłem, że jestem tam, stoję na starcie i chcę to zrobić. Jesteś tym kim pomyślisz, że jesteś. Jeżeli pomyślisz, że jesteś do niczego to tak będzie. Wszystko będziesz tak odbierał, każdą porażkę. Jeżeli jednak pomyślisz, że jesteś np. Wojownikiem i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych to stanie się to zgodne z tym co kreujesz. Ja wiem, że to tak działa. Tak jak wykreuję siebie i swoją rzeczywistość to tak będzie. Wczoraj widziałem motocyklistę, który nie ze swojej winy uległ ciężkiemu wypadkowi. W wyniku tego stracił nie tylko całą rękę, ale też bark. Biła od niego pozytywna energia i optymizm. Powiedział, że czasu nie cofnie, ale to od niego zależy czy będzie rano wstawał szczęśliwy czy zdołowany, że nie ma ręki. Nie masz wpływu na czynniki zewnętrzne i nie wiesz co się zdarzy. Masz jednak wpływ na to jak będziesz postrzegać siebie, ludzi i świat. Dla mnie maraton był czymś takim, że mnie to przerosło. Nie wierzyłem, że jestem w stanie przełamać kolejne progi bólu i przełamać granice możliwości. Jeżeli o czymś marzysz i zaczynasz to realizować i wydaje ci się, że nie dasz rady to najpiękniejsze jest to, że podjąłeś tę próbę i z czasem zaczynasz prawdziwie widzieć, ale nie oczami lecz duszą i sercem, że to zrobisz. Moment w którym wszystkie wątpliwości i przeszkody przestają istnieć. Zaczynasz rozumieć, że one były tylko w twojej głowie, ale nie w duszy sercu i ciele. Jak tak odbierałem maraton. Odbierałem go jako pokonanie umysłu. Zdałem sobie sprawę, że wszystko co oglądałem i o czym czytałem przydarza mi się. Chciałem to poczuć jak to jest jak umysł przestaje mieć kontrolę nade mną. Są to najpiękniejsze chwile gdy już nie zastanawiasz się nad tym nawet, że biegniesz. To staje się w pewnym momencie na maratonie całkiem naturalne. Umysł wie, że przegrał i wtedy pozwala ci na doznawanie wszystkiego intensywniej. Czy ja wtedy myślałem, że chcę to zrobić jeszcze chociaż raz? Tyle doznań, przeżyć, odczuć, emocji. Myślę, że po samym biegu jeszcze nie, może nawet nie myślałem o tym do końca roku. Jakiś czas po prostu czułem się spełniony, niepokonany, nasycony. Płynąłem dalej z prądem rzeki i nie wiedziałem gdzie porwie mnie ten nurt.

  Oprócz maratonu nie zapomnę też nigdy biegu Love Run w Zatonii Dolnej. To już było po maratonie więc jakie ja mogłem mieć cele do końca roku? Po prostu startowałem sobie, bawiłem się tym. Ten bieg też miał być taki bez historii. Tego dnia jednak chciałem poczuć się zwycięzcą. Uknułem plan, żeby wystartować sprintem początek i ustawiłem się na początku. Zadziałało, bo jakieś może 200 metrów byłem liderem. Nie spodziewałem się jednak, że wygram ten bieg... A jednak razem z koleżanką wygraliśmy go w kategorii Pary Zakochanych. Najlepsze jest to, że wcale się nie zapisywaliśmy w tej kategorii i że z tego co pamiętam to chyba ona mnie dogoniła może na 500 metrów do mety. Wiem, że długo razem nie biegliśmy i po prostu dla "jaj" złapaliśmy się za ręce i wbiegliśmy na metę. Spiker uznał, że wygraliśmy, ale my się śmieliśmy z tego. Żarty się skończyły jak wyczytano nas do odbioru nagrody za zwycięstwo. Jakoś musieliśmy udawać, że jesteśmy parą zakochanych. Wątpię, żeby to wyglądało naturalnie, bo byliśmy w szoku. Złapaliśmy się za ręce i tyle. Pamiętam, że przed startem miałem taką myśl w głowie, żeby się zapisać z Nią właśnie w tej kategorii. Pomyślałem sobie, że ona jeszcze pomyśli, że zwariowałem czy upadłem na głowę. Widocznie jednak w tamtym okresie, a tym bardziej po maratonie nawet jak o czymś po cichu nawet zamarzyłem to się spełniało...Jakby nie patrzeć nikt mi nie powie, że moja kariera amatora była pozbawiona jakiegoś triyumfu, a przecież każdy sportowiec chce chociaż raz w życiu wygrać. Mi się to udało i to z wyjątkową dziewczyną.

 Jeżeli już o tym mowa to przecież ja ją poznałem dwa miesiące wcześniej na półmaratonie Gryfa w Szczecinie. Nigdy wcześniej nie biegłem na zawodach z kimś. Nawet nie pamiętam czy to samo tak wyszło, że biegliśmy razem od początku do końca. Czasem tak jest, że poznajesz kogoś i od razu czujesz magnes. Nie wiesz dlaczego, nie wiesz o co chodzi. Tak się dzieje w życiu i są to piękne chwile, bo spontaniczne i nieplanowane. Oczywiście ja wtedy byłem samotnym Wojownikiem i w głębi serca szukałem miłości. Każdy kto jest sam tego szuka nawet jak mówi, że nie szuka. Ja sobie marzyłem o tym. Ona była i jestem pewien, że jest nadal bardzo żywa, energiczna, spontaniczna, uśmiechnięta. Taki wulkan pozytywnej energii. Przyciągała facetów wszędzie gdzie się pojawiła. Bardzo otwarta, szczera. Takich kobiet nie da się nie lubić. Są kobiety, które są takimi chodzącymi Aniołami. Może przesadzam, ale chodzi mi, że w ogóle nie widzisz wad. Chodzi mi, że świetnie się czujesz w towarzystwie takiej kobiety. Ja się czułem podczas biegu fantastycznie. Może to prawda, że się nie męczyłem jak mi mówiła. Pierwszy raz w życiu dowiedziałem się, że mogę większą część biegu biec i gadać, a przecież biegliśmy na maxa. Ona pierwszy raz biegła półmaraton i mam nadzieję, że nie żałuje, że biegła go ze mną. Widocznie sprawiła, że ja biegłem na skrzydłach. Poczułem się Wybrańcem. Wtedy nie wiedziałem, że aż tak zaraża innych swoim stylem bycia. Z pewnością jednak czułem, że biegnę z kimś z kim czuję się fantastycznie. Są kobiety, które mają taki urok w sobie i blask, że wyciągają z faceta jego najlepsze cechy. Nagle cieszysz się, śmiejesz, jesteś zabawny, błyskotliwy, wygadany i sam nie wiesz skąd ci się to wzięło. To właśnie sprawiają takie kobiety. Ja się czułem wyjątkowo. Jak biegniesz maraton to walczysz sam, jesteś Wojownikiem, a jak biegniesz z wyjątkową kobietą to czujesz się Wybrańcem. Tak się właśnie czułem...

  To mi pokazało też, że nie warto na każdym biegu biec dla samego siebie. Fajnie czasem spotkać kogoś na trasie, biec i rozmawiać sobie. Zaczęło mi się to przydarzać częściej. Odkryłem coś nowego co mi się spodobało. Czasami są dni na zawodach, że czujesz, że dziś nic nie osiągniesz jeżeli chodzi o czas. Wtedy warto właśnie pobiec sobie z kimś. Najlepiej z kobietą oczywiście. Miło spędzić czas sobie. Oczywiście były też pamiętne Balety Klubowe i tam brakowało mi tylko tej koleżanki z półmaratonu. Pokazałem jednak, że tancerzem jest niezłym. Szkoda, że ona tego nie widziała, ale nie można mieć wszystkiego. Najlepsza impreza w życiu, a wracałem najbardziej zdołowany, bo samotny w deszczu... Odezwała się wtedy tęsknota za miłością z wielką siłą. Wojownik bez miłości nie jest pełny. Zawsze mu będzie tego brakować. Oczywiście jest miłość jako przyjaźń, jest miłość Agape do wszystkiego i wszystkich, ale przecież każdy szuka drugiej połówki dla dopełnienia siebie. Nie miałem z kim tego dzielić podczas kariery biegowej...

  Nie zapomnę też biegania w kopnym piasku w Jarosławcu po plaży oraz pomocy chłopakowi na Biegu Transgranicznym, kiedy to pierwszy raz czułem, że komuś pomagam. Byłem dumny i z siebie i z niego, że dał radę i jeszcze zajął 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Takiej dumy nie czułem jeszcze jak on stawał na podium, bo tylko ja i on wiedzieliśmy, że to nie było łatwe. Byłem jak jego przewodnik mentalny na trasie. Gdyby mi nie uwierzył, że zrobi to nic by z tego nie wyszło. Sobie już nie wierzył od połowy dystansu więc ja przejąłem kontrolę nad jego umysłem. Niszczyłem wszystkie jego myśli, że nie da rady. Troszkę też go oszukiwałem, bo ci co biegają między mostami to wiedzą, że złudne jest to jak ujrzysz kościół. Wydaje Ci się, że już jest tak blisko, a to jeszcze ponad kilometr. I tak mu mówiłem wskazując na kościół, że w zasadzie już jesteśmy na mecie. Sprytne to było, ale musiałem się czegoś uczepić, żeby on nie stanął. Kojarzy mi się, że nawet mu nie pozwoliłem sznurówek zawiązać. Nie pamiętam jednak czy tak dobiegł do mety. Po prostu bałem się, że jak stanie to się podda. Chłopak miał 15 lat... Bez mojej pomocy szedłby dalej przez ten Mescherin, może coś by tam zaczął biec, ale jestem pewien, że by robił marszobieg. Ja mu nie pozwoliłem na żaden marsz nawet bez sznurówek...

  Kołobrzeg, Piła, Szczecinek, Gryfino, Tarnowo Podgórne, Poczdam, Karlino, Stargard, Jarosławiec, Stare Objezierze, Szczecin, Moryń, Noteć, Boleszkowice, Gorzów, Goleniów, Rakoniewice, Zatoń Dolna. W ilu miejscach bym nie był gdyby nie zawody? I nawet udało się być w Poczdamie i biec na inną tożsamość. Do tego gigantyczne przeżycie, bo start wśród 2000 ludzi. Przedsmak dużego maratonu w Polsce np. w Dębnie o czym jednak nie wiedziałem, że tam będę. 2014 rok i kolejne miejsca, czasy, historie, przeżycia w kolejnym wpisie. Działo się wtedy nie mniej, a wydaje mi się, że nawet więcej.