| Kategorie: Sport
25 lutego 2024, 15:51
Bieganie dało mi tak naprawdę drugie życie. Pokazało mi jaką mam siłę wewnątrz sobie o której istnieniu nie miałem pojęcia przez 30 lat życia. Czasem musisz spaść na samo dno i widzisz tylko czarne barwy. Poddajesz się destrukcyjnym myślom każdego dnia, a one ciebie niszczą i karmią się Tobą. Nie dostrzegasz światła w tunelu, bo nie chcesz go nawet ujrzeć. I ja tak miałem. Był to długi okres, aż stał się nie do zniesienia. Nie chciałem już tu być, nie widziałem celu, nie miałem żadnej motywacji. Próba zakończenia tego żywota nie powiodła się. Nie ucieszyło mnie to w ogóle, bo nic się nie zmieniło w postrzeganiu siebie i tej rzeczywistości, którą wykreowałem. Lęk, strach, niepokój. Wtedy ważne jest, żeby ktoś pokazał ci drogę do jasności i do walki. Na początku byłem zmuszany do tego. Codziennie o 18 jabłko, banan i pomarańcza, 10 brzuszków, 10 przysiadów, 10 pompek. To był początek długiego okresu powrotu do jasnej strony mocy. Nie widzisz celu jak zaczynasz tę drogę, zastanawiasz się co ci dadzą te owoce i te ćwiczenia codzienne. Co one mają niby zmienić? Mają zmienić, że poczuję się pewny siebie, wartościowy? Jak mają zbudować moją psychikę? Robisz to, ale nadal mrok dochodzi do głosu. Jakieś siły zła mówią Ci, że i tak to nic nie da. Siły, które Ciebie opętały i wysysają całą energię z Ciebie. One nie chcą, żebyś zaczął iść w stronę światła. Chcą Ciebie nadal posiadać, Twoją energię, umysł, duszę i serce. Po miesiącu ćwiczeń poczułem zalążki pozytywnego myślenia. Zacząłem sam wymyślać ćwiczenia i ilość powtórzeń. Coś się we mnie zmieniało, aktywowałem siłę z wnętrza siebie. Coraz więcej brzuszków, pompek, przysiadów i do tego skakanka. Treningi stawały się coraz mocniejsze i coraz bardziej katorżnicze. Znalazłem cel. Zbudować psychikę swoją poprzez siłę fizyczną. Mroczne siły opuściły mnie, bo stawałem się coraz silniejszy. Nie były w stanie już kontrolować mnie. Wszystkie złe i destrukcyjne myśli zniknęły z mojej głowy. Nigdy wcześniej nie robiłem tylu pompek, brzuszków i przysiadów. Jednak moja sylwetka nie zmieniała się, nie rzeźbiła się. Czułem moc, ale czułem się nadal za gruby. Przyszło mi na myśl, że trzeba podjąć wysiłek wydolnościowy i że bieganie może mi pomóc. Nienawidziłem jednak biegać. Za dzieciaka sporo się ruszałem, ale bardziej piłka nożna czy tenis ziemny. Bieganie wydawało mi się, że jest nie dla mnie. Pokonanie 1000 metrów było koszmarem dla mnie. Tutaj jednak chodziło o to, żeby schudnąć i byłem gotowy do walki. Szybko okazało się, że początki były marszobiegami. Każdego kolejnego dnia starałem się jednak przebiec jak najwięcej. Ograniczał mnie palący ból w zgięciu prawej stopy. To była przeszkoda wydawałoby się nie do pokonania. Miałem jednak taką siłę w sobie, że tliła się nadzieja, że może ten ból w końcu minie, że może coś tam musi się odblokować, że może w końcu krew tam będzie płynąć tak jak trzeba. Nie poddawałem się i okazało się, że z dnia na dzień ból stawał się coraz mniejszy, aż w końcu zniknął. Wtedy poczułem, że teraz mogę wszystko. Nie wiedziałem ile będę w stanie przebiec i w jakim czasie. Nie zastanawiałem się nad tym. Ważne, że po miesiącu zgubiłem 10 kilogramów wagi. Nie patrzyłem już na siebie w lustrze jak na obrzydliwego pączka, ale jak na wojownika. Jeżeli jednak stajesz do walki nie możesz zadowalać się tym co już masz i co osiągnąłeś. Nie znasz przecież swoich granic możliwości. Nie wiesz na co Ciebie stać i to jest piękne. Zaczynasz kochać bieganie. Zaczynasz kochać ten ból i zmęczenie. Chcesz więcej i więcej. Miałem swoje trasy i zapisywałem czasy. Stawałem się coraz szybszy. Potrafiłem już pokonać 10 kilometrów. Wtedy narodziła się myśl, że może tak wystartować na zawodach. Nie zapomnę tego jak wymyślilem sobie w głowie, że jestem w stanie na zawodach być w pierwszej dwudziestce. Irracjonalne marzenie całkowicie oderwane od rzeczywistości, bo przecież nawet nie sprawdziłem jaki czas trzeba mieć, żeby być w czubie na zawodach. To jednak mnie napędzało na treningach. Wierzenie edytuje rzeczywistość. Pamiętam jak stanąłem na starcie, wszyscy ruszyli i po 100 metrach już wiedziałem, że moje tempo nie jest na bycie na przodzie. Czy to jednak w jakiś sposób mnie zniechęciło? Pewnie, że nie. Dałem z siebie wszystko i byłem w połowie stawki co stało się moim przeznaczeniem. Na każdych zawodach plasowałem się w połowie mniej więcej. Takie były początki mojej przygody z bieganiem.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że bieganie uratowało mi życie. Dało mi siłę do walki z życiem. Stałem się wojownikiem. Dwa lata startów na zawodach to były moje najpiękniejsze chwile w życiu. Miałem za dzieciaka marzenie, że będę sportowcem i w ten sposób to marzenie się spełniło. Co prawda amatorsko, ale żyłem jak sportowiec. Dbałem o siebie, jadłem co trzeba. Zero papierosów, czasem piwo i to wszystko. Jeżeli masz swój czas, swoje "5 minut" to wykorzystaj je jak najlepiej. To może się już więcej nie zdarzyć. Tak do tego podchodziłem. Na starcie każdego biegu czułem, że to może być mój ostatni bieg, a wtedy dajesz z siebie wszystko. Spełniasz marzenia i piszesz swoją historię. Nie wiesz przecież czy coś się nie zdarzy, czy nie doznasz kontuzji, czy nie złapiesz przesytu tego wszystkiego. Każdy bieg na zawodach to podróż w nieznane. Nawet jeżeli wkradają się myśli czasem, że może za dużo, że może przesadzasz to dopóki masz siłę i motywację to czyń to. Wojownik czasem podejmuje złe decyzje, ale je podejmuje, bo jest odważny i nie boi się konsekwencji. Pamiętam jak na rozgrzewce przed jednym biegiem na 10 kilometrów miałem tak zbite mięśnie po tygodniu noszenia listów, że nawet nie mogłem ich dobrze rozciągnąć. Pojawiła się myśl, że mogę sobie zrobić krzywdę. Stanąłem jednak do walki i biegłem najszybciej jak mogłem, nie oszczędzałem się. Jeżeli coś robisz w życiu i czujesz, że to twój czas to wszystko Ci będzie sprzyjać i wszyscy. Wszystko się wtedy dzieje jakby samo i wszystko się udaje. Dlatego, że cechuje Ciebie odwaga i nie myślisz o porażce. Nie wiesz co to strach, lęk, niepokój. Pojawiają się wątpliwości, ale szybko są rozwiewane. Intensywność moich startów była wysoka. Pokochałem jednak nie tylko samo bieganie, ale też nowe miejsca, poznawanie nowych ludzi. Pokochałem radość i energię startujących. Mam wiele wspomnień, gadżetów, koszulek i medali. Tego mi nikt nie zabierze, a przecież ja nawet nie marzyłem o tym. Ja chciałem tylko schudnąć w zasadzie na początku. Jak wchodzisz na Drogę w której chcesz w zasadzie tylko zawalczyć o swoje życie nawet nie spodziewasz się dokąd ona zaprowadzi Ciebie. Nagle stajesz na starcie maratonu i przypominasz sobie jakie były początki. To wydaje się snem na jawie, że dokonałeś tego. Czy życie to nie jest piękny sen jak tak na nie patrzysz? Może być też koszmarem. Ja przeżyłem obie odsłony. Z samego dna i otchłanii na sam szczyt. Dla mnie szczytem okazał się maraton. Okazało się, że marzyłem tylko o jednym, a pokonałem ich aż 5. Dla mnie, czyli dla kogoś kto nienawidził biegania to olbrzymi sukces. Nie liczę nawet ile przebiegłem dyszek czy półmaratonów. Przez rok pokonałem 5 maratonów. 2014 rok okazał się tak intensywny, że odbiło się to na mnie. Poczułem to pod koniec roku kiedy to wyszedłem na trening i nie czułem żadnej radości. Wiedziałem, że coś się kończy. Czułem, że czas zwolnić i wrócić do korzeni. Jak zaczynałem biegać po lesie bez stopera i muzyki to czułem wszystko całym sobą. Zapach lasu, śpiew ptaków i taką radochę, że po prostu biegnę. Potem jednak stałem się wojownikiem i pamiętam, że po tym treningu postanowiłem wyrzucić stoper i mp3. Zadałem sobie pytanie po co biegasz? I znalazłem odpowiedź. Bo to kocham. I znów biegłem sobie spokojnie po lesie odczuwając wszystko co jest. Widocznie tak miało być. Potem już nie wróciłem do zawodów. Jedynie od czasu do czasu. Moje "5 minut" wykorzystałem maksymalnie. Nie miałem już parcia na pobijanie swoich czasów, nie miałem parcia na zawody. Jako wojownik osiągnąłem więcej niż byłem w stanie to sobie wymarzyć. To mi pokazało jednak jaka wszechpotężna siła tkwi w każdym z nas. Nie każdy potrafi ją jednak wyzwolić. Mi się udało.
Potem jednak zawładnęła mną miłość do kobiety. To mnie prowadziło i porzuciłem w ogóle bieganie na 2 lata. Czy to był błąd? Nie wiem do dziś, ale miałem moment, że tęsknota za bieganiem wzięła górę i zrobiłem w 2 tygodnie 4 treningi po 10 km każdy. Oczywiście szybkość już nie była ta, ale zapragnąłem wystartować w zawodach. I zrobiłem to, dałem radę. Co prawda czas był słaby, ale nie to się liczyło. Miłość po prostu nie rdzewieje. Jeżeli coś naprawdę kochasz to wrócisz do tego. Wtedy był to tylko mały epizod. Miłość do kobiety okazała się dramatem. Znów znalazłem się na dnie, znów wróciły koszmary sprzed lat. Powróciła ciemna moc i mrok. Zaczęła się znów walka o mnie między Aniołem, a Demonem. Na Drodze Walki nigdy nie wiesz z czym będziesz musiał walczyć. Zajęło mi trochę czasu zanim pojąłem, że przecież mam miłość, a jest to bieganie. Wiedziałem, że na początku znów będzie boleć jakiś czas, ale czymże jest taki ból w porównaniu z bólem duszy i serca i umysłu. Mój las i moje drzewo ucieszyły się, że znów biegnę. Ten las pamięta moje niezdarne początki. Znów podjąłem Dobrą Walkę. Obiecałem sobie, że nieważne co się zdarzy w życiu to dopóki zdrowie pozwoli będę biegał. Kiedyś przyjaciel powiedział mi jak szalałem na zawodach co tydzień czy będę biegał do końca życia? Nie odpowiedziałem mu, ale dusza moja uśmiechnęła się i powiedziała, że tak. Znam szalonego maratończyka, który chciałby umrzeć na maratonie. Wielu pomyśli, że to idiotyczna myśl, ale ja go rozumiem w pełni. Czy to nie jest piękna śmierć? Robisz to co kochasz i umierasz z uśmiechem na twarzy, z radością w sercu i duszy. Ja tak podchodziłem do każdego maratonu. Ktoś pomyśli, że to myśl destrukcyjna i depresyjna. Tu chodzi o to, że jesteś gotowy na wszystko, nawet na śmierć. Nie biegniesz z założeniem, że chcesz umrzeć, ale nie obawiasz się tego. Tak czy owak na każdym maratonie się "umiera". To jest wtedy tak piękne, taki ból istnienia, ale połączony z radością, że jakbt wtedy ktoś Ci powiedział, że za 5 minut umrzesz to byś się tym nie przejął. Taki to jest stan euforii. Ktoś kto widział śmierć, która przyszła za szybko i niespodziewanie i była okupiona walką oraz cierpieniem jest gotowy umrzeć na maratonie. Ja od tamtego czasu, czyli od kilku lat biegam regularnie. To jest jak moje paliwo. Zdarzały się przerwy dwutygodniowe w wyniku naciągnięcia łydki, ale czynię to, bo to kocham. Nieważne czy jest deszcz, śnieg, duży mróz czy potworny upał. Nieważne, że biegam już wolniej niż kiedyś. Ważne, że walczę. Nigdy jednak nie możesz pomyśleć, że coś co kochasz przestajesz robić z radością. To znak, że coś jest nie tak w Tobie. Znak, że coś się dzieje niedobrego w Twojej duszy i sercu. Ja to poczułem niedawno. Ogarnęły mnie złe myśli i postanowiłem je zniszczyć. Najpierw długie rozciąganie i potem jedna myśl. Idę się zniszczyć i tak zrobiłem. Wytworzyłem w sobie tak złą energię, że ciało odpowiedziało i szarpała mnie prawa łydka. To nie była Dobra Walka. Mimo to zrobiłem trening ryzykując uraz. Czy coś mi to dało? Pokazało mi, że nie możesz robić tego co kochasz z nienawiścią. To był początek czegoś złego. Następne biegi nie cieszyły mnie i były zachowawcze. Obawiałem się o łydkę. Coś pękło we mnie. W umyśle, duszy i sercu. Bałem się kontuzji i stało się... Zbiłem mały palec u lewej stopy i to mocno. W samej chwili tego uderzenia o szafkę już wiedziałem, że czeka mnie przerwa w bieganiu. Stało się to w poniedziałek. Dwa dni później siadła mi też lewa łydka. Jest tak pospinana, że już trzeci dzień jak wstaję z łóżka to ból jest tak potężny, że nie mogę stanąć na tę nogę. Jak rozchodzę to jest lepiej, ale i tak kuleję i czuję, że nie jest dobrze. Na dodatek brat naderwał łydkę i już prawie miesiąc w zasadzie nie może chodzić. Co ciekawe też lewą... Na dziś nie wiem kto ma gorzej. Czasem jednak odpoczynek się przydaje. Cierpienie jest lekcją. Źle podchodziłem mentalnie do biegania ostatnio i chyba po to jest ta kontuzja, żebym znów poczuł radość jak wrócę do biegania. Na początku chcesz, żeby to jak najszybciej nastąpiło, ale z czasem wiesz, że nic nie przyśpieszysz i trzeba cierpliwości. Spadnie forma i kondycja, ale jak pamiętasz jak zaczynałeś i jak wracałeś po długiej przerwie to wiesz, że dasz radę znów o ile całe ciało będzie znów działać poprawnie. Powroty są o tyle ciekawe, że czujesz jakbyś zaczynał wszystko od początku. Znów nic nie wiesz. Jeżeli jednak to kochasz to będziesz gotowy znów na podjęcie walki i na walkę z bólem. Chodzi tylko o powrót radości, a wtedy wszystko się uda. Na razie cierpię w samotności...