Kategoria

Sport, strona 11


BIEGI NARCIARSKIE - JUSTYNA KOWALCZYK: Dla...
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport  z pogranicza sportu 
Tagi: justyna kowalczyk   biegi narciarskie  
20 grudnia 2016, 15:18

 "BRAVE HEART" biegów narciarskich. "Najlepsza z najlepszych" w historii tej dyscypliny. Kto nie płakał jak Justyna Kowalczyk wygrywała z Marit Bjoergen na 30 km klasykiem w Vancouver? Kto wierzył w nią w Sochi jak startowała z pękniętą stopą i w ciężkich warunkach pokonała nie tyle rywalki co siebie i zdobyła drugie złoto igrzysk olimpijskich, ale tym razem na koronnym dystansie 10 km klasykiem? A kto był z nią jak była zdyskwalifikowana za doping przed Turynem? Uwierzcie, że było ich niewielu, bo jeszcze nie była "Królową Nart", ale już kochała swoje "nartki". Nie poddała się wtedy, nie załamała, nie porzuciła nart i walczyła samotnie o swoje marzenia jak Mel Gibson, który walczył o wolność Szkotów. Ona przemierzała lasy na nartach, a on wzgórza na koniu... Walczyli o swoje marzenia i wolność i oboje wygrali! 

brave-heart

NASZA JUSTYNKA z Kasiny Wielkiej - WIELKA KRÓLOWA NART 

Zacznę od wielkiego podziwu za to czego dokonała na biegowych trasach. Dostarczyła nam wielu wzruszeń, radości i łez szczęścia. Byliśmy, jesteśmy i będziemy dumni z tej charakternej góralki z Kasiny Wielkiej. Może ma czasem za długi język i za to płaci, ale jest sobą zawsze! Można nie zgadzać się z nią, ale trzeba szanować jej zdanie. Nawet jeżeli jest czasem wypowiedziane pod wpływem emocji. Przecież każdy z nas ma tak samo. Czasem żałujemy niektórych słow, które wypowiedzieliśmy pod wpływem chwili. Wtedy możemy kogoś obrazić czy urazić i czasami ciężko jest to naprawić. Justyna tak jak my, jest tylko człowiekiem z wszystkimi przywarami i słabościami. Szanujemy ją za to, że głośno mówi o tym co jej się nie podoba, a to jest sztuka! Mówiąc co masz na myśli narażasz się na wiele ataków ludzi zawistnych, zazdrosnych, próbujących zdyskredytować ciebie w oczach większości. Ludzie wtedy przyklejają ci metkę jakbyś był ubraniem, a nie człowiekiem. Często ta metka przylega do ciebie do końca życia... Równie często niezasłużenie... Tacy są jednak ludzie i takie jest życie nie tylko znanego sportowca. Trzeba czasem uważać co się mówi i co publikuje. Osoba publiczna przez różnorakie wypowiedzi może ściągnąć na siebie gniew i nienawiść ludzi. Nasza Justyna niedawno tego doświadczyła na Pucharze Świata w Norwegii... Sami oceńcie czy zasłużenie czy nie...

Mel Gibson też musiał walczyć sam o wolność i nawet gdy go torturowali to nie ugiął się, nie ocalił swojego życia i krzyknął najgłośniej jak potrafił: FREEDOM! Dopiero jego śmierć w torturach uświadomiła królowi Szkocji, że ma stanąć w obronie swoich rodaków i poprowadzić ich do zwycięstwa nad "Wielką i Dumną Anglią". "BRAVE HEART" dał im siłę, bo zginął za nich i za ojczyznę. Wlał odwagę w ich strachliwe serca! A przecież król Szkocji tak się bał Anglików. Był tchórzem, co próbował mu uświadomić Mel Gibson. Zrozumiał to dopiero po jego śmierci, bo zobaczył, że "Brave Heart" potrafił zginąć na szafocie za wolność swoją, swoich rodaków i swojej ukochanej ojczyzny! To wymaga największej odwagi. Niewielu potrafi się na to zdobyć!

Taka sama jest właśnie nasza kochana Justynka. Ma wielką charyzmę, siłę i odwagę dokonywania wielkich rzeczy w biegach narciarskich. Przecież to jest zawodniczka z Polski! Kraj, który nie ma tradycji w tej dyscyplinie, a ona pokazała, że nie mają tak potężnego zaplecza jak Norweżki można z nimi walczyć ramię w ramię i jeszcze wygrywać! Pokochali ją w świecie narciarskim prawie wszyscy, oprócz co zrozumiałe - Norwegów. Chociaż i oni musieli ją szanować za to co osiągnęła. Z pewnością wzbudzała też ich podziw. Nawet jeżeli się do tego nie przyznawali publicznie, to może w głębi serca kibicowali jej, nie przyznając się do tego. Tak czy owak musieli się z nią liczyć i szanować za to, że ucierała nosa armadzie Norweżek. Nad tym nie można było przejść obojętnie, że zawodniczka z Polski dokłada potędze w tej dyscyplinie sportu. Sama, samiusieńka... Ze słabym zapleczem na początku, bez wielkich pieniędzy, bez wielkiej pomocy. Siła i wytrzymałość konia i ten koński ogon... Wielka wojowniczka w każdych zawodach, każdym stylem i w każdej konkurencji. Dla niej nie istnieje słowo - PODDANIE SIĘ. Zawsze walczyła i walczy jak "Brave Heart". Czy można takiej ambitnej zawodniczki nie kochać? Czy można jej nie szanować? Czy można obok niej i jej sukcesów przejść obojętnie? Odpowiedź brzmi: NIE! Bo to nasza wspaniała "Królowa Nart". Była, jest i będzie nią do końca swojej kariery, do końca swojego życia i po śmierci też. Świat narciarski nigdy nie zapomni jej sukcesów i tego jaka jest. Wpisała się "ZŁOTYMI ZGŁOSKAMI" w historię polskiego sportu jako "NAJWIĘKSZA Z NAJWIĘKSZYCH"! Czy powiedziała jednak już ostatnie słowo? To się okaże już niedługo...

Justyny przewaga to wytrzymałość fizyczna. Do tego jednak nie jest łatwo się przygotować. Nasza dzielna dziewczyna biegała w lecie na rolkach ciągnąc za sobą oponę od traktora bodajże! To ile osiągnęła zawdzięcza wyłącznie sobie, swoim cechom charakteru góralki. Niezłomność, walka do utraty sił, wiara, nadzieja, miłość do swoich nartek. Tylko takimi cechami wyróżniają się najlepsi sportowcy w historii. I ona taka jest. Urodziła się, żeby zwyciężać. Drugie miejsce ją nie interesuje! Drugie miejsce to już porażka dla niej. Nie wszyscy to rozumieją. Ona zrobiła więcej niż pewnie sama się spodziewała, a teraz są cięższe chwile i porażki... Ale to ona sama będzie wiedzieć kiedy zejść ze sceny zawodowego biegania. Nam wszystkim nic do tego! Zrobiła dla nas jako ludzi i kibiców tak wiele, że powinniśmy ją darzyć zawsze i bez względu na wyniki wielkim szacunkiem.

Pamiętam ją jak jeszcze nie była znana w światku biegów. Pamiętam jak nie mogła pojechać do Turynu w 2006 roku i przeżyła bardzo mocno dyskwalifikację za stosowanie dexomethasonu. Ten upadek dał jej jednak wielką siłę do walki. Porażki i niepowodzenia w życiu dają coś większego niż same zwycięstwa. Wtedy jest jakoś tak za łatwo i prosto. Każdy sportowiec powie, że jak idzie i jest forma to nawet się nie zastanawiasz czego tak jest. Masz swoje "5 minut" i wykorzystujesz je na maxa. Gorzej jak to się w końcu kończy i zaczynasz przygasać. Zaczynasz szukać formy, a ona nie przychodzi. Widzisz i czujesz, że to nie to... Ale przecież robisz to prawie całe życie i to kochasz! Jak masz się z tym pożegnać? Jak masz to porzucić? To są największe problemy wielkich postaci polskiego i światowego sportu. Szukają odpowiedzi na pytanie kiedy zejść ze sceny niepokonanym... Niestety czasem walczą za długo w zawodowym sporcie i obserwujemy porażki tych wielkich. Ale czy to ich wina, że urodzili się, żeby rywalizować i wygrywać? Czy to ich wina, że kochają to co robią? Miłości nie można porzucić, ale można kochać inaczej... Można ją przewartościować. Czy Justyna jest w takim punkcie swojej kariery? Obawiam się, że tak, ale jej nigdy nie można skreślić! Przenigdy! To tak jakbyś nie wierzył, że "Brave Heart" w końcu wyzwoli Szkotów... Wszystko jest teoretycznie możliwe, ale czasem po prostu już brakuje sił... Człowiek robi się starszy, organizm jest coraz bardziej zmęczony, buntuje się, nie znosi już takich obciążeń treningowych. Wciąż pojawiają się młodsi, szybsi, którym to wszystko przychodzi łatwo. I ten starszy i doświadczony zawodnik widzi, że już nie daje rady po prostu. Sztafeta pokoleń i życia. Sport wyczynowy na najwyższym poziomie kosztuje sporo psychikę i organizm. Z wiekiem dłużej się regenerujesz, pojawiają się bóle, zmęczenie. Zaczynasz obciążać umysł, że przecież robisz to samo, ale pojawiają się lepsi od ciebie. A przecież narodziłeś się po to, żeby wygrywać! Nasza KRÓLOWA NART nigdy się nie podda i będziemy jej kibicować do końca kariery i w późniejszym życiu! Zasługuje wręcz na pomnik za życia. Tyle, że teraz pewnie sama odpowiada sobie na pytanie ile jeszcze dam radę... Biegając w Pucharze FIS... Bądźmy z NIĄ zawsze i do końca, bo wiele nas nauczyła podczas tej przebogatej kariery okraszonej tyloma zwycięstwami, tytułami, medalami. Uczyła nas czegoś więcej. Uczyła nas jak mamy walczyć, nawet jeżeli nie ma światełka w tunelu. Uczyła nas, że wszystko co potrzebujemy jest w nas, tylko to musimy wyzwolić i uwolnić. To ta wielka siła, wiara, nadzieja i walka do ostatnich centymetrów. Nauczyła nas ta dziewczyna z końskim ogonem walki o swoje marzenia. Mnie osobiście też... Walki do utraty tchu... Walki, gdy nie masz sił... Nauczyła, że jak wierzysz, masz nadzieję, miłość, to możesz przenieść góry. W przeciwnym wypadku nigdy nie wstaniesz z kolan, nigdy nie powstaniesz jak "Feniks z popiołów", nigdy nie spojrzysz na powierzchni oceanu prosto w słońce i zostaniesz na dnie w mule... Justyna uczyła nas tego przez całą karierę i to w zimie, która jest najcięższym okresem w roku dla człowieka. Dawała nam zawsze takie światełko w tunelu i radość. Mnie osobiście ładowała przed treningiem amatorskim w zimie. I za to jej dziękuję, tak jak my wszyscy powinniśmy to zrobić. Za dużo nam dała, żeby ją deptać... To nie fair!

Podnosząc się z dna uczysz się walczyć. Jeżeli tego nie zrobisz i nie znajdziesz w sobie siły  to możesz na dnie zostać do końca życia. Zależy to tylko od ciebie. Ona to uczyniła stając się -myślę - najlepszą biegaczką w historii, z kraju, który w sportach zimowych ma małe tradycje poza kilkoma czy kilkunastoma przypadkami. Niewielu jest takich, którzy mogą się równać z Justyną pod względem osiągnięć sportowych. Polska to ojczyzna Jana Pawła Drugiego, kochanego na całym świecie aż do śmierci. Cały świat dzięki niemu poznał Polskę. Kraj umęczony w historii. Kraj oszukiwany przez Rosjan i Niemców, którzy bez przerwy uciskają nas. Kraj, który był niegdyś od morza do morza... Rozebrali nas prawie do naga, ale nigdy nie zabiorą i nie zniszczą charakteru i serca do walki polskiej nacji. Jesteśmy niezłomni jako naród. Potrafimy się połączyć w chwilach największego zagrożenia. Wtedy jesteśmy bardzo niebezpieczni jako naród walczący o swoją wolność i ojczyznę. Nawet Hitler chwalił Polaków jako jeden z najinteligentniejszych i najsprytniejszych narodów. Tacy jesteśmy poza wadami i przywarami. Trzeba się z nami zawsze liczyć! Nie damy sobie w kaszę dmuchać i mamy piękny kraj z górami, lasami i morzem. Pewnie inne kraje zazdroszczą nam takiego położenia i piękna naszej natury i dlatego mamy tak ciężko w Europie. Norwegowie natomiast zazdroszczą, że taka Justynka, która nie umie biegać łyżwą, która nie umie zjeżdżać, która wydaje się, że się potknie o własne nogi, wygrywa z wielką Marit Bjoergen na królewskim dystansie 30 km klasykiem na igrzyskach olimpijskich. Taka sobie toporna technicznie Polka. Jak ona w ogóle śmie wygrywać z Marit? Po prostu bezczelna!

KRÓLOWA NART JEST TYLKO JEDNA! Na zawsze...  i nieważne, że teraz nie idzie, że nie ma formy, że bolą piszczele, że są kontuzje, że przygotowania nie idą tak jak Justyna chce, że są porażki. Może to już po prostu jakiś koniec... Koniec czegoś pięknego, niesamowitego i wzruszającego. Liczby, medale, zwycięstwa w Pucharze Świata, medale mistrzostw świata, olimpijskie, Kryształowe Kule, zwycięstwa w Tour de Ski. Tego jest tyle, że wszyscy kibice znają doskonale ten dorobek. To jest KRÓLOWA POLSKIEGO SPORTU obok letniej królowej ANITY WŁODARCZYK. Zostanie nią na zawsze nawet jeżeli już nic nie wygra. Nawet jeżeli nie zdobędzie medalu w Lahti i Pjongczang (PyeongChang)... Nawet jeżeli zakończy wspaniałą, wieloletnią i bogatą karierę! Kiedyś przecież ze sceny trzeba zejść... Być może nadchodzi właśnie ten czas dla naszej wielkiej fighterki. Piszę o tym z bólem serca, ale przecież wielcy sportowcy też muszą kiedyś powiedzieć pas. Podam przykład Michaela Jordana i Adama Małysza. To moi idole i ludzie na których powinno się wzorować. Życzę Justynce, żeby odeszła z medalem na szyi, wywalczonym w Korei Południowej w 2018 roku. Życzę jej tego jako fan sportu, pasjonat i początkujący dziennikarz, który ma również jak ona cięty język i piszę tak jak widzę i czuję. Mam prawo do własnej, subiektywnej oceny starając się oczywiście robić to w miarę obiektywnie. Szukam tylko faktów i prawdy, a nie domysłów. Po karierze Kowalczyk będzie biegać nadal w maratonach narciarskich, komentować biegi, pisać o nich, a może nawet szkolić młodzież. Z biegów nie odejdzie, bo to kocha. Z miłości się nie rezygnuje nigdy! W karierze zawodowej udowodniła sobie i niedowiarkom, że biegaczka z Kasiny Wielkiej może przenosić góry! I za to dziękujemy jako kibice. Zrobiła w karierze coś co zapisało się w historii całego sportu. Jesteś zwyciężczynią zawsze i taka pozostaniesz w dalszym życiu. Będziesz miała cięty język i będziesz miała gdzieś co o Tobie pomyślą. Kieruję się tą samą zasadą i wtedy trzeba się liczyć z tym, że wielu będzie nie lubić, nie rozumieć, szykanować, wyszydzać, wyśmiewać się, upokarzać, drwić, nawet nienawidzić. Nie są jednak w stanie ciebie pokonać Justyno! Nawet Norwegowie... Dla nich jest to sport narodowy, a ty troszkę namieszałaś im przez kilkanaście lat. Nie tylko na trasach, gdzie Norweżki oglądały twoje silne plecy i falujący warkocz. Namieszałaś też w wywiadach i wypowiedziach... Mówiłaś odważnie co myślisz po prostu o tym wszystkim. Tyle, że wtedy narażasz się na brak sympatii u Norwegów... Ale czy wszyscy i cały świat mają nas kochać, bo mówimy to co inni chcą usłyszeć? Tak postępują i robią tylko tchórze, bo odważni, do których należy Justyna, nie boją się oceny! Często boli to niezrozumienie przez ludzi, ale ludzie to tylko ludzie. Są różni i często galopują się w nienawiści, gniewie, pysze, kłamstwie, oszukiwaniu, wyśmiewaniu. Czesław Niemen wiedział, że ten świat jest dziwny. Może nawet nie tyle świat co ludzie...

MOJE WZRUSZENIA, RADOŚCI, SPAZMY EUFORYCZNE, PODZIW, czyli krótko o dokonaniach KRÓLOWEJ NART moim subiektywnym okiem (trzecim Horusa). 

Justyna ma w dorobku tyle zwycięstw i medali, że mija się z celem pisanie o tym wszystkim. Wystarczy zaglądnąć do wikipedii. Co ja zapamiętam z tego co do tej pory osiągnęła? Siedzę w sporcie od 10. roku życia, czyli już 26 lat. Justynę pamiętam od początku tak jak Adama Małysza. Jestem szczęściarzem, bo oboje mieli swoje bardzo trudne momenty w karierze, ale pokonali je i teraz są jednymi z największych postaci polskiego sportu. Niewielu pewnie wie, że Adam Małysz przed pamiętnym triumfem w Turnieju Czterech Skoczni zastanawiał się nad porzuceniem skakania na nartach i powrotem do wyuczonego zawodu. Niewiele brakło, żeby zamiast przeskakiwać skocznie skakał po dachach... Przez trzy sezony pod wodzą Mikeski cieniował strasznie. Miał już tego serdecznie dość. Pamiętam jak zajmował ostatnie miejsca, skakał fatalnie. Wciąż miałem w głowie jego zwycięstwa w Oslo, Hakubie i Sapporo w latach 1995-1996. Przecież w tym sezonie zajął siódme miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Ilu kibiców wtedy wiedziało kto to jest Adam Małysz? Kto wtedy skoki narciarskie oglądał? Jak wygrał swój pierwszy Turniej Czterech Skoczni to płakałem jak dzieciak. Skakałem przed telewizorem po każdym skoku. Oszalałem jak cały świat skoków, wariowałem jak cała Polska. Nie zapomnę tego skoku w Garmisch-Partenkirchen. 129,5 metra! Dołożył rywalom w drugiej serii 7 metrów! Bardzo w niego wierzyłem zawsze, ale te 3 słabe sezony aż do pamiętnego sezonu 2000/2001, mogły wiarę zachwiać w tego chłopaka z wąsikiem. On też już z pewnością bardzo wątpił w to, że umie skakać daleko i wygrywać. Pamiętacie Predazzo? Był bez formy, a ja postawiłem u booka za ostatnie 50 złotych, że wygra na dużej skoczni. On wygrał i ja wygrałem. Skakałem z nim z fotela robiąc telemark na dywanie! A ilu pseudoekspertów wtedy mówiło, że nie da rady? Całe rzesze pseudoznafców... Specjalnie użyłem tutaj niepoprawnej ortografii. Ilu niedzielnych kibiców śmiało się z niego jak zajmował miejsca nie na podium? Ilu mówiło, że się skończył? W Predazzo zabił wszystkich, ale nie mnie. Ja płakałem i skakałem z nim. Wygrałem kupon, a kurs był naprawdę dobry...

Dlaczego wspominam o Adamie w tekście o Justynie? Bo Adam odszedł ze skoków na szczycie. W ostatnim sezonie zdobył medal na MŚ w jego ukochanym Oslo, gdzie wygrywał jako młokos z wąsikiem. Kochał tę skocznię. Był i jest jej KRÓLEM! Adama kochają akurat Norwegowie i szanują Niemcy i Austriacy. Nie można tego faceta z bułką i bananem zwyczajnie nie lubić. W ostatniej imprezie mistrzowskiej - zdobywając medal - spiął klamrą swoją karierę. W ostatnim konkursie w Planicy zajął drugie miejsce za Kamilem Stochem! To była cudowna zmiana warty. Coś niezapomnianego, pięknego i symbolicznego. Zszedł ze sceny "niepokonany"! To się rzadko wielkim sportu udaje. Odszedł tak jaki był podczas kariery zawodniczej: z klasą i pokorą, gratulując Kamilowi Stochowi, dla którego był wzorem do naśladowania. Kamil wykorzystał to później i zrobił to co nie udało się Adasiowi. Zdobył mistrzostwo olimpijskie. Wszystko fajnie i wzruszająco, ale przecież też miał swoje momenty upadku, słabszej formy. Za Mikeski skakał wręcz dramatycznie. To trwało aż trzy sezony! Pamiętam Nagano, pamiętam wszystkie konkursy Pucharu Świata w skokach. Oglądam skoki od 1992 roku! I zawsze miałem nadzieję, że ten chłopak zaskoczy, ale w 1997, 1998 i 1999 roku nie szło i nie dawał żadnych oznak i symptomów, że będzie lepiej. Wszyscy wiemy jednak co się działo po T4S 2000/2001. Stał się Królem Skoków Narciarskich. To jak on skakał przechodziło po prostu ludzkie pojęcie! Pamiętajmy jednak, że też musiał się podnieść w zasadzie z niebytu i dna, żeby potem zacząć fruwać... To nie takie proste. Nie miał kariery usłanej różami... Żeby wzlecieć ponad chmury czasem musisz mocno rąbnąć w ziemię! Nawet spaść w przepaść, żeby potem szybować nad górami, lasami i sięgać chmur i gwiazd... Jak widać upadek wcale nie jest końcem, a początkiem czegoś wielkiego i pięknego.

Z Justynką było troszkę inaczej, ale też przeszła gehennę nie ze swojej winy! Ona przecież wygrywała Uniwersjady, MŚ młodzieżowców, zdobyła srebro na MŚ juniorów. Pojechała do Oberstdorfu na MŚ seniorów i otarła się o medal na 30 km klasykiem! Ona już miała wielką wytrzymałość w wieku praktycznie juniorskim. I nagle gruchnęła wiadomość, że stosowała dexamethason! Przyłapana została właśnie na tych MŚ. Były to pierwsze w jej karierze i mogła nawet nie pojechać na igrzyska do Turynu w 2006 roku... Wyobrażacie sobie co ona wtedy doznała? Ona nic nie wiedziała o tym. Trener jej dał po prostu lek na bóle ścięgna Achillesa. Możecie dokładnie przeczytać cały zapis na stronie opole.naszemiasto.pl. Wpis z 2006 roku. Niestety trener wiedział, że dexamethasonu nie można stosować, bo jest na liście substancji zakazanych. Myślał, że się jednak uda, nie zgłaszając tego... Zrobił tym samym młodej Justynce wielką krzywdę! Na dodatek pewien dziennikarz Przeglądu Sportowego napisał wtedy mocny artykuł o Justynie. Bardzo ją to dotknęło i zabolało. Nikt jej wtedy nie pomógł oprócz oczywiście najbliższych, którzy wierzyli w jej niewinność. Jednak w świetle prawa sportowego została dopingowiczką! Z tą skazą pozostaje do dziś... Tego się nie usunie ani nie wymarze. Jak ktoś chce może zapomnieć to zdarzenie i wymazać z pamięci, ale fakty są faktami. Niemniej czy to była jej wina? Była młoda i ufała po prostu trenerowi. Ta historia pokazuje, że nikomu nie można ufać za mocno. Zasada ograniczonego zaufania w życiu często się przydaje... Nawet jeżeli jest to smutna refleksja...

Ona przez okres dyskwalifikacji codziennie rano wstawała przed wschodem słońca i trenowała bardzo mocno sama zimą w swojej Kasinie Wielkiej. Czekała na powrót po przymusowym zawieszeniu. Powiesiła sobie tekst z Przeglądu Sportowego i to ją napędzało. Chciała pokazać temu dziennikarzowi, że się pomylił szkalując ją. Dzięki temu paradoksalnie nie poddała się. Dzięki również rodzinie, która z nią była zawsze. Czy wtedy związek pomógł? Nie wiem i nie wnikam... Musiała sama walczyć o powrót do sportu po aferze z dexamethasonem. I od niej zależało czy się podniesie czy nie! Od nikogo innego! Jej wrodzony góralski charakterek pomógł jej w tym. Zdobyła w Turynie w 2006 roku brąz na 30 km stylem dowolnym. Królewskie dystanse są po prostu dla niej. Jest do tego stworzona! Podniosła się i zdobywając w Turynie medal zobaczyła, że wszystko jest ok i można zacząć zdobywać biegowe laury. Potem to już poszło i rozpoczęła się lawina sukcesów. Pasmo zwycięstw i medali.

Mistrzostwa Świata w Libercu w 2009 roku, gdzie w zasadzie zaczęła stawać na podium regularnie i zdobywać medale. Tu już rywalki zaczeły się bać! Przecież dwa złota z Liberca to jej jedyne zwycięstwa w MŚ. Niezapomniane mistrzostwa. Apogeum mocy, siły i talentu przyszło na igrzyska olimpijskie w Vancouver. Trzy medale! Czekaliśmy jednak na upragnione złoto... I ostatni dzień igrzysk. Bieg na 30 km klasykiem... Boże jak cała Polska trzymała kciuki. Nie wiem ile ludzi to w Polsce oglądało... Co tam się działo! Ten pamiętny finisz z Bjoergen!!! Tętno miałem pewnie z 200 i Marek Jóźwik też. Wydał z siebie niesamowity spazm euforii, krzyk, który zapamiętam do końca życia. Nie panował już nad emocjami jak cała Polska. Zrobiła to! Zrobiła to! Przecież w Libercu zdobywając trzy medale w MŚ dopiero pokazywała rywalkom gdzie raki zimują. W Kanadzie natomiast to był epicki bieg, który przeszedł do historii sportu! Ten finisz... Jezus Maria co to było??? Finisz po 30 km morderczego wysiłku! Walka na śmierć i życie. Wyrwała to złoto! Tak jak wyrwała wszystko co najlepsze w karierze! Płakałem wtedy z nią...

Podczas zimy, gdy trenowałem amatorsko bieganie, ciężko mi było wyjść na trening biegowy w grudniu czy styczniu do lasu. Było tak zimno, leżał śnieg, a ja najpierw oglądałem Justynę jak wygrywa kolejny bieg w zawodach Pucharu Świata. Jak wygrywa morderczą wspinaczkę pod Alpe Cernis. Ubierałem się i biegłem do lasu napędzony jej kolejnym sukcesem. Biegłem po świeżo spadniętym śniegu w mrozie, czasami po topniejącym śniegu, wizualizując sobie, że jestem Justyną Kowalczyk. Przyśpieszałem na ostatnich 2. kilometrach. Drzewa to był dla mnie szpaler kibiców wiwatujących na moją cześć. Biegłem jak ona dając z siebie 200 procent. Może przesadzam, bo na treningu trzeba lekko się oszczędzać przed zawodami, a nie się "wyjeźdżać". Dawała mi siłę do przygotowania się do maratonu. Każdy maratończyk wie, że to nie bułka z masłem, a potworny i piekielny wysiłek dla ludzkiego ciała. Suma sumarum pokonałem ich aż 5 w jednym roku! Jako całkowity amator biegający dopiero rok i kilka miesięcy. Dziękuje Ci za to Justyna, że w zimie pomogłaś mi w przygotowaniach. Dałaś mi siłę mentalną. Uwierzcie, że nie jest łatwo wyjść na trening przy mrozie -6. Pokonać do tego 10 km biegiem! Ale to hartuje organizm i ciało i buduje psychikę. Ona biegała na nartach, a ja bez, ale pokazywała mi jak się walczy do końca. Jak się finiszuje po 30 km biegu! Na każdym maratonie robiłem finisz jak sprinter nie czując już ani nóg ani ciała. Nie czułem już żadnego bólu. On wtedy jest nieważny, bo i tak wszystkie mięśnie, ścięgna i stawy pracują na nieludzkich obrotach. Widzisz wtedy tylko finiszową kreskę! To się tylko liczy. Justyna miała podobnie jak walczyła z Marit na tym pamiętnym finiszu. Nie wiem skąd wtedy jest jeszcze siła na przyśpieszenie. To już działa tylko adrenalina. Chęć zwycięstwa, dobiegnięcia za wszelką cenę. Nawet za cenę ciężkiej kontuzji. W takim momencie nic nie ma znaczenia. Tylko ta finiszowa kreska...

Przybiegałem zawsze w połowie, ale spiker zawsze mnie zauważał jak sprintowałem na nieludzko zakwaszonych mięśniach, mijając rywali jakbym biegł na 100 metrów. Cud, że nie doznałem ani razu kontuzji przez taki finisz... Zdjęcie na moim facebooku - profilowe - jest właśnie z finiszu na maratonie w Dębnie. Byłem w połowie stawki, kiedy to najlepsi już dawno byli po prysznicu i obiedzie. Mój czas to 4:12 i byłem zwycięzcą! Jak każdy amator, który kończy maraton. Finiszowałem tak, że myślałem, że nogi zgubię. Spiker od razu to zaczął komentować, a koledzy na mecie powiedzieli, że reszta po moim finiszu już powinna zejść z trasy, a przecież na trasie została połowa. Widocznie ten finisz zrobił ogromne wrażenie na widzach, spikerze i moich szybszych biegowo kolegach. Walczyłem i walczę zawsze do końca jak Justyna! Czy to w biegu na 5 km czy maratonie... Czy to w życiu... Bo życie to taki właśnie maraton. Tyle, że każdy ma gdzie indziej narysowaną kreskę finiszową.

W Oslo na MŚ nie udało jej się zdobyć złota. Kto nie pamięta dychy klasykiem, kiedy Bjoergen wypluła płuca i leżała na mecie, patrząc czy Justyna ją wyprzedzi... To też przejdzie do historii. Dwie największe rywalki... Tym razem lepsza okazała się nieznacznie Norweżka. Pamiętacie jak zdjęła czapkę na podbiegu pod Alpe Cernis? Było Justynie tak gorąco, że czapka jej zaczęła przeszkadzać. Jak było ciężko, jak nie było formy, jak chciała bardzo w Sochi zdobyć złoto na 10 km klasykiem. Pamiętacie jak płakała na mecie? Ona nie wierzyła, że to ma prawo się udać jak Małysz w Predazzo... Warunki jednak na trasie były pod Kowalczyk i wykorzystała to! Było bardzo ciężko, a ona przecież biegła z kontuzją! Płakała, bo myślała, że nie da rady. Ona wygrała z kontuzją, z koalicją zdrowych i w formie Norweżek. Dokonać tego z pękniętą stopą! To mogła zrobić tylko Polska Królowa Nart!

Na maratonie biegowym już nawet nie wiesz co to jest ból, bo już go nie czujesz. Doznajesz mikrozawałów na trasie 42. km. Mięśnie i stawy masz tak zmęczone, że jesteś już w stanie agonalnym, ale euforycznym. I love this game. To jednak jest samobójstwo. Pierwszy maratończyk przecież zmarł! Ile razy Justyna "umarła" na trasie i na finiszu? Tylko ona to wie...

Symptomatyczne jest to i takie symboliczne, że nie jest egoistką. Zdobyła też z Sylwią Jaśkowiec medal na MŚ w sprincie drużynowym. Obawiam się, że to jedyny medal w karierze Sylwi i więcej nie będzie. Wiecie, że Justyna po dwóch miesiącach treningu na nartach - jako młoda dziewczyna - już mówiła, że chce wygrać mistrzostwo Polski! Co za charakter, czupurność! Ona już wtedy wiedziała, że urodziła się z "genem Zwycięstwa". W tym dążeniu do bycia na szczycie nie przeszkodziła jej nawet pęknięta stopa w Sochi!

Michael Jordan kiedyś rzucił bodajże 42 punkty w finale NBA, a grał z gorączką 38 czy 39 stopni. Tak poznaje się największych z największych w historii sportu. I Justyna Kowalczyk jest niepodważalnie i niezaprzeczalnie jedną z największych postaci współczesnego sportu! Dziękujemy Justyna za wszystko. Wiele nas i mnie nauczyłaś, walcząc z niesamowitą ambicją na trasach narciarskich. Z takim charakterem człowiek się rodzi po prostu. Tego się nie nauczysz! Na plecaku z półmaratonu w Tarnowie Podgórnym, gdzie miałem przyjemność biegać, hasło biegu brzmiało: Uwolnij w sobie lwa! Ona uwalniała i uwalnia go za każdym razem! Chapeau Bas pani Justyno za całokształt. Czapki z głów!

brave-heat-2

NORWEŻKI, ASTMA I MAŚĆ JOHAUG, CZYLI ŁYCHA DZIEGCIU W BECZCE MIODU

Skupiłem się na podziękowaniu Justynie za lata kariery, która się tak czy owak kończy nieuchronnie. Problemy z piszczelami ze względu na budowę ciała powodują, że stylem łyżwowym już w ogóle nie powinna biegać, bo sobie może dużą krzywdę zrobić. Ona urodziła się do klasyka, gdzie potrzebna jest nie technika, ale siła konia. Norwegowie rządzą tym sportem od wielu lat. Justyna przeszkadza im jak może na trasach. Gorzej, że udziela się też w mediach i często są to wypowiedzi prowokujące i źle odbierane. Powodują one bardzo mieszane uczucia. Rozumiem, że leki na astmę zwiększają pojemność płuc, ale Norweżki mieszkając w zimnie widocznie muszą je brać. Pytanie czy w tym wypadku powinny startować w zawodowym sporcie... Wszyscy o tym wiedzą, a Justyna poczuła, że musi o tym głośno mówić. Norwegowie jednak rządzą tą dyscypliną i tak było, jest i będzie... Jeżeli FIS zezwala na branie leków na astmę i nie jest to ich zdaniem doping to trzeba to respektować. Stety czy niestety... Lubię Bjoergen i Johaug, bo to wrażliwe dziewczyny. Tylko złośliwi się śmieją z Marit, że to Marian i cieszą się teraz z wpadki Tereski. Jest to jednak bardzo ludzkie i taki rewanż za to jak śmieją się z Justynki, że biega jak koń. Nie jest to fair, bo to nie wina Bjoergen, że jej pozwalają brać leki na astmę i startować. Trzeba ją szanować za to co osiągnęła. Nieważne czy akurat jest przed Justyną czy za.

Najgorsze jest jednak to, że Justyna też wyszydziła Teresę, że nie zauważyła czym smaruje usta i wpadła. To zdjęcie z tym lekiem eleganckie nie było z pewnością. Justyna jest cięta na Norwegów tak jak i oni na nią. To trwa lata już. Nie dziwię się, że ucieszyła się z tej wpadki Tereski. Tyle, że Johaug ostatnimi czasy biła wszystkie rywalki na głowę i w tym też Justynę. Czy w sposób dozwolony czy nie, to tego się nie dowiemy. Kto wie czy ta maść nie jest przykrywką? Możemy sobie nad tym dywagować, ale z całym szacunkiem dla Kowalczyk, to nie powinna się w to wtrącać i dolewać oliwy do ognia.  Szczególnie teraz jak kompletnie nie idzie w tym sezonie. Być może taki jest plan... To się okaże już w Lahti na MŚ. Cięty język  i takie prowokowanie, które Justyna lubi, powoduje to co się stało w Lillehammer i obrażanie jej na trasie. Nasza mistrzyni była tym faktem rozgoryczona. Nie może się jednak dziwić reakcji Norwegów, którzy Johaug kochają.

Jest jednak jedno poważne "ale". Jeżeli ktoś ma przeszłość dopingową, to powinien dwa razy się zastanowić zanim cokolwiek powie o tym publicznie. Dlatego, że wtedy naraża się na dużą krytykę. Jest takie powiedzenie, które sprawdza się często w życiu: "Nie pamięta wół jak cielęciem był". I nawet jeżeli Justyna nie miała pojęcia, że dexamethason był zakazany, to jednak była zawieszona za stosowanie środka dopingującego. Nie warto rozmieniać pięknej kariery na drobne i drażnić Norwegów, bo oni za Tereskę będą się teraz po prostu mścić. To wyglądało jakby Justyna próbowała wykpić Johaug za to, że nie zauważyła czym smaruje usta. Nie dziwię się, że to rozsierdziło Norwegów. Bezsensu było w to wtrącać swoje "trzy grosze". Rozumiem rozżalenie Justyny, że próbuje pokazać, że wyniki Johaug nie były do końca czyste. Tylko, że Norwegowie odebrali to jako kpinę z Tereski i taką nawet radość Justyny, że ona wpadła w tak idiotyczny i niezrozumiały sposób. Nie wyszło to wszystko dobrze... Tyle, że Justynie pewnie zależało na tym, żeby znów zdenerwować Norwegów. To jej się udało i ciekawi mnie konfrontacja obu pań na igrzyskach olimpijskich w Pjongczang. Na trasach biegowych spotkają się pewnie jednak wcześniej. Dwie wielkie zawodniczki, które wpadły na dopingu. Jedna, bo nic nie wiedziała, że to zakazane, a druga chciała posmarować popękane usta... Obie zapłaciły za to, bo nie mogły startować jakiś czas. Justyna 11 lat temu, a Teresa teraz odbywa karę i nikt nie wie jak długo ona potrwa. Obie też już mają łatkę, że stosowały coś niedozwolonego i zostały złapane. Nieważne czy zrobiły to świadomie czy nie. Substancje zakazane znalazły się w ich organizmach. Moim zdaniem Justyna w sprawie Johaug nie powinna się nawet wypowiadać. Tyle, że przecież znamy ją i wiemy, że lubi czasem zamieszać w tym kotle norweskim. Konsekwencje tego musi jednak wziąść na "klatę" i nie żalić się, że Norwegowie ją wyzywali. To było do przewidzenia... Jeżeli narobisz w czyjeś gniazdo to nie licz, że tam ciebie przyjmą z otwartymi rękami i oddadzą ci hołd. To akurat znam z autopsji.

Co do tych leków na astmę to niestety są i pewnie będą dozwolone. Masz wtedy dwa wyjścia: akceptujesz to i mimo wszystko rywalizujesz z Norweżkami albo sam to stosujesz też. Jest jeszcze jedna opcja. Wycofujesz się z uprawiania sportu zawodowego, bo nie możesz znieść, że nie jest on do końca czysty i sprawiedliwy. Jak masz to jednak zrobić jak to kochasz?Sprawiedliwości nie ma na świecie, nie było i nie będzie. To się tyczy nie tylko sportu.

Ktoś ma sztuczną nogę i biega z tymi co mają dwie zdrowe... Biedny Mongoł nie zdobywa medalu w Rio w zapasach, bo sędziowie interpretują jego przedwczesną radość jako unikanie walki z Uzbekiem... Sędziowie w finale keirinu w kolarstwie torowym nie dyskwalifikują Anglika za złamanie zasad rywalizacji... Tylko dlatego, że Brytyjczycy rządzą tą dyscypliną i śędzia bał się im narazić. Gdyby to był Polak to nie wziął by udziału w powtórce... Kolarze oglądali plecy Armstronga, a on po prostu oszukiwał. Tyle, że nikt nie wykrył, że gra nieczysto. Kto by o tym wiedział gdyby Lance się nie przyznał do tego publicznie?

Nie ma sprawiedliwości i nie ma też demokracji. Ludzie w USA wybrali Clinton, a władze stanów Trumpa. Ja dziękuję za takie demokratyczne wybory. Terroryzm to też jest wymysł naszych czasów. Jawna manipulacja całymi społeczeństwami w celu ich zastraszenia i ograniczenia swobód obywatelskich i wolności w imię bezpieczeństwa. Dziwny jest ten świat nie tylko sportowy. Czesław Niemen już dawno to zauważył. Pozostaje się tylko z tego śmiać, bo niewiele możemy zmienić jak widać. Justyna też próbowała wpłynąć na to, że Norweżki nie powinny brać leków na astmę, bo to pomaga. I co wskórała? Nic... Kpiła z Johaug i co tym osiągnęła? Wściekłość Norwegów tylko... My wiemy i Justyna pewnie już też, że niektórych rzeczy po prostu nie jesteśmy w stanie zmienić. Dlatego, że ktoś wyżej decyduje jak mamy żyć. W przypadku biegów ktoś decyduje, że Norweżki mają prawo stosować leki na astmę i rywalizować oraz wygrywać ze zdrowymi. I tego nie zmieni nawet KRÓLOWA NART! 

Lekkoatletyka w Rio, indywidualne oceny
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
Tagi: igrzyska olimpijskie   rio   lekkoatletyka  
10 października 2016, 19:04

5 miejsce - JOANNA JÓŹWIK - bieg na 800 metrów, ocena 6

 

Jak tu nie dać oceny 6? Należy się i już. Joasia oczarowała wszystkich swoją formą. Bardziej pewnie liczono na dobry występ Angeliki Cichockiej, a tu się Joasia objawiła. Wystrzeliła z formą wtedy kiedy trzeba. Włodarczyk trafiła z życiową formą na Rio, Małachowski też był w gazie, Nowicki też czuł, że jest w formie. Piotrek Lisek tak samo. Zdziwiona, a nawet zszokowana była Andrejczyk. Podobnie Jóźwik nie wierzyła w to jak szybko biega. Obie dziewczyny łączy taka otwartość i okazywanie emocji. Joasi też się przyjemnie słuchało jak jest taka nakręcona. Mówiła, że disco polo ją odprężało przed startami. Pozwalało odciąć głowę i ten sposób okazał się świetny. W przypadku Andrejczyk stworzyła się szansa na medal nieoczekiwanie. Z Joasią było podobnie. Spokojnie pobiegła w eliminacjach wygrywając swoją serię. Potem ten genialny półfinał. Gubiła się tam. Spadła na ostatnie miejsce i te fantastyczne ostatnie 100 metrów. Nie wiem skąd znalazła to przyśpieszenie, ale to było w stylu Kszczota i Czapiewskiego. Ona biegła, a rywalki jakby stały w miejscu. Wyprzedziła wszystkie. Sama powiedziała po starcie, że nie wie skąd się jej wzięło to przyśpieszenie na końcówce. Wzięło się z tego, że była w życiowej formie. Akurat w Rio. Wcześniej w karierze w 2014 roku w Zurychu zdobyła brązowy medal. Była też w finale MŚ w Pekinie, gdzie zajęła 7 miejsce. W Amsterdamie była dopiero szósta na ME przed Igrzyskami z czasem 2:00:57. Nic takiej formy nie zapowiadało. Jaki był cel w finale w Rio? Sukcesem już był sam awans, ale chodziło o odpalenie rakiety i pobicie życiówki. Stać na to było Joasię. Oczywiście finał to inny bieg i toczony w szybkim tempie. Joasia woli wolniejsze biegi i atak na ostatniej prostej. Na medal nie było szans praktycznie. Trzy zawodniczki przed nią wyglądają kontrowersyjnie i biegają jak mężczyźni. Ogromna siła i sporo testosteronu. Nasza Joasia to piękna, szczuplutka Polka. Była zniesmaczona, że musi rywalizować między innymi z Semeniyą czy zawodniczką z Burundi czy Kenii. MKOL dopuszcza takie zawodniczki do startu więc cóż... Przypominają muskulaturą i sposobem poruszania się mężczyzn. Joasia zrobiła jednak swoje w finale. Pobiegła najszybciej w życiu i pobiła rekord życiowy o sekundę!!! 1:57:37. Genialnie. Świetna dziewczyna, przyjemnie się jej słucha. Pozytywnie nakręcona. Szalona taka. Ach te nasze kobiety. Podbijały Rio i spisywały się lepiej od panów... Uśmiech, uroda, otwartość, entuzjazm, pozytywne nastawienie. Za to kochamy te nasze dziewczyny. Joasia była świetna i zrobiła więcej niż pewnie sama od siebie oczekiwała. Widać było jak nakręca się po każdym biegu, jak czuje wewnętrznie, że przyszła życiowa forma i taki wystrzał. Odpaliła rakietę w półfinale, a w finale leciała tak szybko jak tylko mogła. Niestety panie z przodu o wątpliwej urodzie... były szybsze, bo z taką muskulaturą musiały po prostu być. Joasia może i była piąta, ale najładniejsza i najbardziej kobieca. Pierwsza wśród kobiet...

Chińska Radwańska i jak tracić to dwie...
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
Tagi: piłka nożna   reprezentacja polski   tenis ziemny   el. mś   radwańska  
10 października 2016, 18:23

Jak Azja to Radwańska. Wygrała w Pekinie 20. turniej w karierze. Jest to spore osiągnięcie. Brakuje tylko tytułu wielkoszlemowego. Niestety w Azji nie ma takiego i o to trzeba się starać w Australian Open albo w Wimbledonie. Te turnieje Agnieszka lubi. Najbardziej jednak uwielbia końcówkę sezonu i starty w Azji. Tak też było w tym roku. W dwóch turniejach podprowadzających nie udało się, ale forma rosła i w Pekinie Radwańska nie straciła nawet seta. Najlepsze zawodniczki wykruszyły się wcześniej jak Kerber, Kvitova czy Keys. Kiedy wszystkie mają już dość sezonu to Polka szaleje. Został jeszcze przecież turniej z udziałem najlepszej ósemki rankingu, a tam Radwa broni tytułu. Jest w formie więc tam też powalczy i znów będą nadzieje na nowy sezon i triumf wielkoszlemowy. Zawodniczka tak regularna i plasująca się tak wysoko w rankingu WTA powinna już mieć na koncie chociaż jeden tytuł. Dziwnie by się ta kariera skończyła bez zwycięstwa w turnieju Wielkiego Szlema. Pożyjemy jednak i zobaczymy. Pisałem już wcześniej, że pewnie w Azji będzie szaleć i tak też było. W Pekinie wygrała już w 2011 roku, a jest to turniej ustępujący rangą tylko turniejom Wielkiego Szlema. Zobaczymy pewnie Polkę w wysokiej formie w starciu najlepszej ósemki świata, a potem w Australian Open na początku roku. W Pekinie ani Svitolina ani Konta nie miały szans na kortach Agnieszki. Ona czuje te nawierzchnie w Azji jak prawie nikt inny. Skrojone pod nią.

 

A co z piłkarzami? Znów tracą dwie bramki, a przecież na EURO w defensywie grali jak z nut. Cięzko było naszym bramkę strzelić, a tu początek eliminacji i cztery bramki stracone. I to takie bramki, że przykro było patrzeć. Oczywiście nie ma Pazdana, który jak grał na EURO to czyścił wszystko i blokował. Glik też jakiś niewyraźny... Kazachstan wbił dwie bramki i tak samo Dania. Jedną strzelił Kamil, a druga to straszny błąd defensywy. Z obu tych akcji bramki nie powinny paść. Mało tego. Polacy stając się mocną drużyną powinni wynik 3:0 trzymać i kontrolować mecz. Początek był świetny. Daliśmy Duńczykom piłkę i graliśmy wszystko na Turbo-Grosika. On już wiedział co ma zrobić. Na podania czychał Lewy. Ta dwójka jest niezbędna dla tej reprezentacji. Bez Kamila i Roberta jesteśmy takim średnim europejskim zespołem. Oni robią różnicę. Oczywiście Grosik tak się nalatał, że padł w drugiej połowie, a Lewy grał jak jakiś cyborg. Najważniejsze 3 punkty i zwycięstwo, ale w listopadzie czeka reprezentację wyjazd do Bukaresztu. Z Rumunami będzie piekielnie ciężko. Oni tracą mało bramek. Dobrze zaczęli eliminacje. Czarnogórcy też się nie położą. Zwycięstwo nad Danią ważne, ale w tej grupie będzie się działo. Oby tylko Grosik i Lewy grali i nie łapali kartek ani kontuzji. Teraz przecież po Armenii wyjazd do Rumunii, a w marcu do Czarnogóry. To będą bardzo ważne spotkania i pokażą miejsce Polaków w tej grupie. Duńczycy wcale nie zachwycili. Lepiej operowali piłką i mieli ją dłużej w posiadaniu, ale niewiele z tego wynikało. Taktyka Nawałki była dobra na ten mecz, ale nie jego wina, że coś obrona szwankuje. Przydałby się Pazdan w formie na Rumunów. Glik ma jakieś przewlekłe kłopoty ze zdrowiem i może to przypłacić poważną kontuzją. Będzie się działo...

Lekkoatletyka w Rio, indywidualne oceny
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
Tagi: igrzyska olimpijskie   rio   lekkoatletyka  
02 października 2016, 22:05

4 miejsce - MARIA ANDREJCZYK - rzut oszczepem, ocena 5-

 

To jest jedno z największych pozytywnych zaskoczeń w całej naszej kadrze olimpijskiej w Rio. Może obok Oktawii Nowackiej. Dlaczego 5-? Jednak nie wytrzymała presji w finale i troszkę za taką młodzieńczą butę w wywiadzie po konkursie finałowym. Ta dziewczyna ma 20 lat dopiero. Rok temu została mistrzynią Europy juniorek z wynikiem 59,73 m. Sezon zakończyła z życiówką 62,11 m. Była już i na MŚ w Pekinie i na ME w Amsterdamie, ale nie przeszła eliminacji nie rzucając nawet 60 metrów. Igrzyska to miała być kolejna wielka impreza w gronie seniorów. Wejście do finału i miejsce w ósemce to byłby wielki sukces. Do tego poprawienie życiówki na takiej imprezie. Na to liczono przed wyjazdem do Rio. Jednak ta rezolutna, ambitna, uśmiechnięta, emocjonalna dziewczyna sprawiła, że przed Rio nikt prawie jej nie znał, a po Rio znają ją wszyscy. Naturalna ekspresja, wrażliwość, szczerość wzbudziły wielką sympatię. Wykonała w eliminacjach "magiczny rzut życia". Rekord Polski - 67,11 m.!!! Nikt się tego nie spodziewał. Rywalki pewnie też przecierały oczy ze zdumienia. Polska lekkoatletyka rzutami stoi. Maria to potwierdziła. Nagle wygrywając eliminacje stała się jedną z faworytek finału!!! Czekaliśmy na ten występ z ciekawością. Nikt nie narzucał jej presji. Już zrobiła bardzo dużo. Powtórzyć tylko taką magię w finale. Może nawet troszkę mniej, bo nic dwa razy się nie zdarza. Przyszła nagle jakaś magiczna forma. Akurat na igrzyska. Czy może byc piękniej? Musiało jej siedzieć w głowie mimo, że jest młoda, bez presji i z dziewczęcą fantazją, że może zdobyć medal olimpijski już na początku kariery. Ma niesamowity wyrzut oszczepu, bardzo silną rękę. Rozbieg nie jest za szybki, ale moc wyrzutu ogromna. Na dodatek robi to z taką łatwością i lekkością. W finale Niemki doświadczone się posypały. Barbara Spotakova, która ma już 35 lat i dwa złota olimpijskie też rzucała mizernie. Otwierała się jakaś szansa. Niestety wykorzystała ją młoda Chorwatka, a nie Polka. Sara Kolak w wieku 21 lat została mistrzynią olimpijską. Rzut Polki z eliminacji dał jej prowadzenie na listach światowych, a życiówkę pobiła o 3 metry. Oczywiście ten wynik dałby jej złoto. Chorwatka wygrała z wynikiem 66,18 m. Maria ledwo weszła do ósemki z wynikiem 61,92 m. Nie szło tak jak by chciała i my wszyscy. Pewnie cała Polska kibicowała tej naturalnej, sympatycznej dziewczynie obdarzonej niesamowitą, pozytywną energią. Piąta kolejka i chyba w końcu nerwy puściły, bo oszczep w końcu poszybował pod 65. metr. 64,78 m. i awans na 3. miejsce. O to chodziło. To jej drugi wynik w karierze. Dwa najlepsze rezultaty w karierze uzyskane na igrzyskach. Każdy sportowiec o tym marzy. O życiówce na igrzyskach. Co to przyniesie to nie wiadomo nigdy, ale jest potwierdzeniem życiowej formy. Idolką młodej Marii jest Czeszka Spotakova, 15 lat starsza. I jak na złość rzuca w piątej kolejce 2!!! centymetry dalej, żeby utrzeć nosa młokosce z Polski. Tak jakby pokazała, że przyszłość należy do Chorwatki i Polki, ale ona jeszcze rzuca i zdobędzie trzeci medal olimpijski, a Polka ma czas i poczeka jeszcze... I tak się konkurs zakończył. 4 miejsce - najgorsze dla sportowca. Łzy, płacz, a za chwilę uśmiech. Taka jest ta emocjonalna Maria. Troszeczkę nie na miejscu było powiedzenie, że dokopie Spotakovej. Tutaj należy się troszkę pokory i szacunku dla wielkiej oszczepniczki, ale młodość ma swoje prawa, a Maria przez kilka dni przeżywała największe emocje w życiu. Jednak jej wielkie dni nadejdą. Pewnie wielu widziało Marię na pierwszym miejscu zamiast Chorwatki. Jednak piękną historię napisała Kolak dla siebie i Chorwacji. Maria potem w zawodach Diamentowej Ligi tak daleko już nie rzucała. Wszystko jednak przed nią. Złoto może być za 4 lata w Tokio. Stara mistrzyni pokazała jeszcze miejsce w szyku młodej Polce. Eliminacje, gdzie rzuca się na luzie to nie finał... Tu zabrakło Marii jeszcze doświadczenia i opanowania nerwów. Wiedziała, że już nie jest anonimowa w finale i wszyscy na nią patrzą. Nie poradziła sobie z tym szybkim przeskokiem z bycia anonimową do stania się faworytką do medalu. To się wszystko za szybko zadziało, a i tak było blisko. Jest to jeden z występów w Rio, które na długo zapamiętają kibice. Na długo też zapamiętają tę rezolutną Marię. Oczarowała wszystkich sobą. Szczęścia troszkę zabrakło. Nawet nie troszkę, ale ciut... Widocznie tak miało być. Pokazała, że ma niesamowity potencjał i kto wie czy nie dorówna w przyszłości sławnej Czeszce. Widocznie w Rio było za wcześnie na medal. Ustępująca mistrzyni jeszcze pogroziła paluszkiem Polce, ale przecież ona już kończy karierę podobnie jak doświadczone Niemki. Przyjdzie czas na Marię i na Sarę Kolak. Taka będzie zmiana pokoleń w żeńskim oszczepie. Miło, że pierwsze skrzypce powinna grać Polka. Dlatego o zmianę pokoleniową w polskiej lekkoatletyce nie ma się co martwić, bo młodzi nadciągają szeroką ławą. Godnie zastąpią tych co już powoli odchodzą na sportową emeryturę. Tak to powinno wyglądać w wielu dyscyplinach. Odpowiednie szkolenie młodzieży i wtedy nie ma się co martwić o przyszłość danej dyscypliny.

 

4 miejsce - PIOTR LISEK - skok o tyczce, ocena 5-

 

Piotrek też zajął najgorsze miejsce dla sportowca. Tyle, że w przypadku Andrejczyk to miejsce przed igrzyskami wzięła by w ciemno. W przypadku Piotra i dwóch naszych skoczków można było mieć nadzieję na medal któregokolwiek z nich. Paweł Wojciechowski i Lisek zdobyli brązowe medale na MŚ w Pekinie. W tym roku Robert Sobera został niespodziewanym mistrzem Europy. W Rio nie zawiódł tylko Lisek. Czy w Rio można się było do niego przyczepić? Oczywiście, że nie, bo rywale byli lepsi. Rekord życiowy Piotra na stadionie to 5,82 m. Medaliści skakali wyżej. Lisek musiał poprawić rekord życiowy, żeby zdobyć medal olimpijski, bo konkurs stał na niebotycznym poziomie. Najlepszy konkurs olimpijski w historii i Polak wiedział, że zrobił co mógł. Sam to przyznawał w wywiadzie, że więcej ciężko było zrobić tego dnia. Brazylijczyk Thiago Braz był tego wieczoru na ustach wszystkich. Poprawił życiówkę o 10 centymetrów!!! Faworyt Lavilenne był w ogromnym szoku jak Brazylijczyk pokonał poprzeczkę zawieszoną na 6,03 m. Piotrek natomiast eliminacje przeszedł spokojnie z wynikiem 5,70 m. Czuł, że jest w formie i powalczy. Fajna pewność siebie. Taka niespotykana u polskiego sportowca. Wywiady z nim bardzo mi się podobały. To taki fighter na rozbiegu. Wiedział, że dobrze się przygotował do imprezy docelowej. W finale skakał świetnie. Wszystko w pierwszych próbach. I przyszła wysokość 5,85 m. Co się okazało najgorsze dla Piotra? To, że Francuz, Brazylijczyk i Amerykanin skoczyli tę wysokość w pierwszy próbach. Polakowi nie zabrakło wiele, ale strącił. Musiał przenieść dwie próby na 5,93 m. Skoczenie 5,85 m. w drugiej próbie nic mu nie dawało. Dawało 4. miejsce. 5,93 to było 11 centymetrów wyżej od jego życiówki na stadionie. W hali już skakał 5,90 m. co jest rekordem halowym Polski. Druga próba na 5,93 m. wyglądała dobrze. Wysokość miał, ale był za daleko od poprzeczki. Pokazało to, że był w super formie i kto wie co by się działo jakby miał jeszcze jedną próbę. Także to 4. miejsce w takim konkursie jest sukcesem. Zakończył z wynikiem 5,75 m. Potem w zawodach Golden League nadal wysoko skakał co pokazało, że forma była i jeszcze została po igrzyskach. Marię było stać na medal, a może zwycięstwo, a Piotrek zrobił swojego maxa. Szkoda, że np. Amerykanin nie strącił 5,85 m., bo Piotr w drugiej próbie by to przeskoczył i byłaby szansa na medal jeszcze. W tych okolicznościach Polak zrobił co mógł i zaimponował mi też swoim charakterem fightera. Spokojny, opanowany, skupiony na celu i świadomy tego, że jest w formie. Biła z niego pewność siebie i to pokazał na skoczni. Za taki występ na igrzyskach należy tylko bić brawo. Również za podejście mentalne, bo przyjemnie się słucha tego faceta. Za dużo było biadoleń w stylu nie wiem co się stało, nie opanowałem nerwów, nie wiem czy jestem w formie. Cięzko się tego słucha. To były częste wypowiedzi polskich sportowców w Rio. Liskowi akurat nic nie przeszkadzało. Świetnie poukładany w głowie zawodnik. Tylko brać przykład. Za co ten minusik? Tylko za brak medalu, bo naprawdę z Amerykaninem był w stanie wygrać. Francuz i Brazylijczyk byli poza zasięgiem i stworzyli genialne widowisko. Niewielu polskich sportowców w Rio poza medalistami przygotowało taką formę. Piotrek nie musi się wstydzić swojego wystepu. Może chodzić dumny i tylko leciuteńko rozżalony, że zabrakło medalu. Jak będzie tak pracował i z takim podejściem mentalnym to w Tokio sobie to odbije. Formę przygotować umie na największą imprezę czterolecia.

Lekkoatletyka w Rio, indywidualne oceny
Autor: rasmarsom | Kategorie: Sport 
Tagi: igrzyska olimpijskie   rio   lekkoatletyka  
25 września 2016, 16:07

Czas przyznać indywidualne oceny naszym lekkoatletom i lekkoatletkom. To najliczniejsza reprezentacja, która stanęła do walki na Igrzyskach w Rio. Nie ma się co dziwić, bo lekkoatletyka w historii olimpizmu dała nam najwięcej medali. Poza tym najwięcej medali rozdaje się w tej dyscyplinie na Igrzyskach. Jak już pisałem na pewno liczyliśmy na dużo więcej, ale jak to w sporcie wszystkiego nie da się przewidzieć i nie można rozdać medali przed startem. Fakt faktem, że była to najlepsza kadra lekkoatletów, która pojechała do Rio od lat. Dużo sukcesów w ostatnim czteroleciu sprawiło, że apetyty były rozbudzone. 3 medale to oczywiście nie jest jakiś dramat, ale liczyliśmy na 3 prawie pewne złota i tak z 2 czy 3 medale innego kruszcu do tego. Wtedy możnaby uznać start za wykładnik polskiej lekkoatletyki. Za takie potwierdzenie, że jest świetnie. Niestety tak do końca nie było... A za cztery lata taka szansa może się nie powtórzyć jak mistrzowie zejdą ze sceny. Dlatego czuję spory niedosyt... Ale po kolei :

 

ZŁOTO - ANITA WŁODARCZYK - rzut młotem, ocena 6+

 

Mistrzyni nad mistrzyniami. Niezwyciężona, niepokonana, nieposkromiona, skromna, ambitna, serdeczna, ciepła. Gwiazda polskiego sportu. Nie da się Anitki nie kochać. Królowa "królowej sportu". Marzyła o tym złocie. Chciała dokonać tego co udało się jej ś.p. przyjaciółce Kamili Skolimowskiej w Sydney. Przyjechała do Rio w tak genialnej formie, że czuła, że dokona czegoś wielkiego. Sama przyznawała, że rywalką jest tylko ona dla samej siebie. Pozostałe zawodniczki walczą tylko o srebro. Są o lata świetlne oddalone poziomem od naszej mistrzyni. Zapowiadała, że pobije rekord świata. Takie zapowiedzi polskich zawodników czy zawodniczek zdarzają się bardzo rzadko. Przeważnie jest wiara, nadzieja, niepewność, stres, nerwy. Ona tu przyjechała jako hegemonka kobiecego młotu. Zrobiła to co sobie zaplanowała i wymarzyła. Już w eliminacjach jeden rzut koło 77 metra i mogła się szykować na finał. W finale poruszała się świetnie w kole. Była siła, dynamika, szybkość. Inne zawodniczki jakoś wszystko robiły wolniej, ślamazarniej. Anita natomiast pisała piękną historię polskiego sportu olimpijskiego. Inni też zdobywali w Rio medale, ale to było jakieś takie inne. Wioślarki wykorzystały potknięcia rywalek i po prostu musiały zdobyć złoto. Taki los na loterii wygrały. Małachowski za bardzo się rozluźnił w finale. Walczykiewicz nie miała szans z Nowozelandką, Majka miał dużego farta. Michalik i Nowacka zrobiły swojego absolutnego maxa co starczyło na brązowe medale. Wioślarki i kajakarki też nie mogły zrobić więcej. Wojtek Nowicki był bardzo zdenerwowany, a stać go było na złoto. Natomiast Anita zrobiła wszystko w mistrzowskim stylu. Pierwszy rzut na rozruch, drugi na rekord olimpijski (80,40). Wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Uwielbia po rzucie skakać w tym kole i skakać po bieżni co przypłaciła kontuzją po MŚ w Berlinie w wyniku wielkiej radości z rekordu świata. Wtedy jeszcze, a był to 2009 rok rekord wynosił blisko 80 metrów. W Rio w trzecim rzucie młot pofrunął na 82,29m.!!! Rekord świata!!! Najlepsze jest to, że nie spuściła z tonu i w piątym rzucie uzyskała 81,74m. Poprzedni jej rekord to było 81,08!!! Poprawiła swój własny rekord świata o ponad metr!!! Pokaz absolutnej dominacji w kobiecym młocie. Tak mistrzostwo olimpijskie wygrywają tylko najwięksi z największych. 28 sierpnia na Memoriale Kamili Skolimowskiej poprawiła jeszcze ten rekord świata na 82,98!!! Była jeszcze w formie olimpijskiej i chciała na własnej ziemi dołożyć coś do tego rekordu świata z Rio. I oczywiście dokonała tego w rękawiczce Kamili Skolimowskiej, która z pewnością jej pomogła wypuścić ten młot. Ciekawe jest to, że w Rio Anita uzyskała lepszy rezultat od złotego medalisty w rzucie młotem mężczyzn. To już jednak inna historia i chyba jedna z najsmutniejszych dla Polski na tych Igrzyskach. Anita jest złota pod każdym względem. Wielka wrażliwość, serce, dusza, uśmiech, skromność. To są cechy mistrza. Ona ma to wszystko. Do tego oczywiście ciężka praca. Rzucanie młotem pod mostem np. Tak się wykuwa mistrzostwo olimpijskie, bo nie zawsze jest lekko. Mówi, że stać ją na rzucenie 85 metrów!!! Przygotowała olimpijską formę na Rio i zobaczymy czy starczy jej motywacji, bo osiągnęła w tym sporcie już absolutnie wszystko, a rekord świata może nie zostać pobity przez bardzo długie lata. Taki talent się trafia raz na kilkanaście lat jak nie więcej. Czapki z głów za to czego dokonała w sierpniu 2016 roku na brazylijskiej ziemi, a potem na polskiej...

 

SREBRO - PIOTR MAŁACHOWSKI - rzut dyskiem, ocena 4-

 

Tutaj jest kłopot z oceną, ponieważ Piotrek jechał po złoto. Miał już srebro z Pekinu, a w Londynie nie był w formie. To miało nastąpić tu i teraz. W Rio miał spiąć klamrą pasmo swoich sukcesów. Właśnie złotem olimpijskim. Tylko tego mu brakowało. To bardzo sympatyczny facet i bardzo lubiany przez rywali. Rzadko się zdarza, żeby mistrz olimpijski oklaskiwał srebrnego medalistę na podium. Darzą go wielkim szacunkiem rywale. Robert Harting powiedział, że Małachowski jest zwierzyną na którą poluje reszta rywali. Powiedział też coś co okazało się przysłowiową klątwą. Nazwał Piotrka po Pekinie "srebrnym chłopakiem". W Rio sam nie wszedł do konkursu, ale co z tego. Było tam dwóch innych Niemców. Zresztą Robert właśnie wygrał przed Małachowskim w Pekinie. Jednym z nich był młodszy brat Hartinga, który nie osiągnął jeszcze nic na arenie międzynarodowej. Podejrzewam, że nawet Robert Harting życzył Polakowi złota jak i cała Polska, bo tego faceta tak jak i Anity nie da się nie lubić. Już eliminacje były w Rio toczone w deszczu. Mokre koło zawsze jest przeszkodą i dlatego Harting sobie nie poradził. Piotrek wygrał kwalifikacje z wynikiem 65,89m. Finał był natomiast toczony w pełnym słońcu co mogło troszkę rozleniwić konkurs. Tak też było. Wiało nudą. Piotrek robił swoje. Pierwsze trzy rzuty najdalsze w konkursie. 67,55m. wydawało się, że było poza zasięgiem rywali. Małachowski przyjechał tu z najlepszym wynikiem na świecie. Rywale jakby spali, a Piotr się rozluźniał. Włożył wszystkie siły w pierwsze trzy rzuty. I przyszła ta szósta kolejka. Miało być odliczanie. Piotrek już się uśmiechał do kamery. Witał się z gąską. I zaskoczył Estończyk. Przerzucił obu Niemców. Zrobiło się gorąco. Najpierw jeden spiął się i przerzucił Estończyka. W tym momencie Christoph Harting był poza podium. Wysoki Niemiec z dużym zasięgiem ramion rzucał w całym konkursie ładnie technicznie. Wyglądało to bardzo swobodnie. Bałem się, że wyjdzie mu jakiś daleki rzut... Był w stanie taki oddać. I oddał... Zmobilizował się i machnął 68,37m.!!! Najlepszy wynik w sezonie i rekord życiowy. Co można powiedzieć po czymś takim? Tak się właśnie wygrywa Igrzyska Olimpijskie. Małachowski jak i wszyscy nie wierzyliśmy własnym oczom. Z takiego leniwego, spokojnego konkursu gdzie wszystko było jasne nagle, zrobił się horror i dramat naszego zawodnika. Trzech rywali rzuciło najdalej w szóstej kolejce w całym konkursie. To samo działo się w innych konkurencjach rzutowych w Rio. Wszystko się rozstrzygało w ostatniej kolejce. Piotrek już się nie zebrał. Nie był w stanie odpowiedzieć. On już był całkowicie rozluźniony. Nikt go nie naciskał przez 5 kolejek... Dramat... Tak było blisko, a Niemcowi musiał akurat wyjść rzut życia. Coś jak rzut oszczepem naszej Andrejczyk. Magiczny rzut... Piotrek przyznawał, że się nie podda i powalczy do Tokio 2020 roku. Po tym konkursie już w zawodach Golden Ligi nie rzucał daleko. Forma była na Rio. Pewnie nadal ma to w głowie. Życzę mu, żeby dotrwał do Rio, ale to nie będzie takie proste. Potrzebne jest zdrowie, forma, brak urazów. To było tu i teraz... To miało nastąpić w Rio... Czy mógł zrobić coś więcej??? Ciężko się nakręcać jak się oddaje 3 pierwsze najdalsze rzuty w konkursie. Czy mógł rzucić ponad 68 metrów? Jakby był naciskany to kto wie. Czy to może po prostu klątwa braci Hartingów od której się nie może uwolnić. Tak przepadło takie pewne złoto... Tyle, że w sporcie jak i w życiu nie ma nic pewnego. Tak się ułożył konkurs i w sumie Polak zrobił co mógł. Przeszkodził ten Estończyk... Rozruszał na koniec Niemców, którzy byli uśpieni i zadowoleni z miejsc na podium. Przecież z Polakiem się nie dało wygrać w tym sezonie olimpijskim... Estończycy też zabrali medal naszej czwórce podwójnej w wioślarstwie... Taki mały kraj, a namieszał nam w Rio...

 

BRĄZ - WOJCIECH NOWICKI - rzut młotem, ocena 4-

 

Dlaczego tak surowo dla medalistów olimpijskich? Dlatego, że patrzę na potencjał i na możliwości w danym momencie. Wojtek jest już brązowym medalistą ME, MŚ, a teraz też Igrzysk Olimpijskich. Brązowy chłopak. Nie ma się co dziwić jak ma się takiego rywala w kole jak hegemon Paweł Fajdek... I zawsze ktoś się trafi na drugie miejsce. W Rio było inaczej. Była niepowtarzalna szansa na złoto. To się zdarza być może raz w karierze i Wojtek to wiedział przed finałem. On to czuł. Wiedział, że jest świetnie przygotowany. Wygrał eliminacje z wynikiem 77,64m. Widać było, że technicznie jest ułożony i że wygląda to swobodnie. Był w stanie rzucić pod 80 metr, a to by dało mistrzostwo olimpijskie. W finale przecież nie było Fajdka... W młocie męskim szykowaliśmy się na dwa medale. To miał być polski złoty młot w Rio. Para królewska - Anita i Paweł i do tego medal Wojtka. W finale Nowickiego zjadały nerwy i sędziowie nie pomagali. Minimalnie spalony pierwszy rzut. To miał być rzut na wejście do ósemki, ale zaczęły się nerwy i kłótnie z sędziami, a to nie pomaga. Drugi rzut i... spalony. Nie dość, że Fajdek nie wszedł do konkursu to się szykował kolejny koszmar w Rio. Ostatnia trzecia próba i 74,94m. Mało, ale dało to siódme miejsce. Na dodatek okazało się, że drugi rzut jednak sędziowie zaliczyli jako mierzony. Tyle, że Wojtek był już kłębkiem nerwów. Spalił 3 rzuty w konkursie. Nie mógł się zebrać w tym kole. Za dużo nerwów, za dużo myśli. W głowie tkwiło, że może to wygrać. Rywale jak na finał konkursu olimpijskiego rzucali słabo. Najsłabiej od wielu lat. Meksykanin przed szóstą kolejką był na trzecim miejscu!!! Szok... Co za konkurs. Co tu się dzieje? Nie ma Pawła, Wojtek rozsypany, Meksyk na podium... Na całe szczęście Nowicki w ostatniej próbie się zebrał i młot poszybował na 77,73m. Kilka centymetrów dalej od wyniku z eliminacji, a przecież tam ten rzut wyglądał swobodnie. Widać było rezerwę. Zdobył brązowy medal, ale była pewnie jedyna szansa w życiu na złoto, bo takiego potencjału jak Fajdek nie ma. On to wiedział, on to czuł. Dlatego nie był zadowolony z tego brązu. Nie dziwię mu się. Pokazał tylko sobie, że umie powalczyć i że mimo ogromnych nerwów potrafi to uspokoić i oddać rzut na miarę możliwości. Jakby był Paweł to Wojtek cieszyłby się z brązu, a tak czuł wielki niedosyt. Wystarczyło rzucić pod 79 metrów, bo konkurs był tak słaby. On był w stanie to spokojnie zrobić, a taka szansa się może nie powtórzyć. Pewnie przeżywał to samo co Małachowski. Jesteś w formie, czujesz to, otwiera się szansa na coś wielkiego i nie udaje się... Wszyscy byli załamani, że Fajdek nie wszedł do konkursu, a ja się przyglądałem Nowickiemu. To by była piękna historia... Złoto Nowickiego w zastępstwie za Pawła. Było jednak inaczej i ostatnim rzutem udało się wyrwać brąz. Jakby ten Meksykanin stał na podium to byłaby jakaś katastrofa dla polskiego męskiego młota!!! A tak brązik na otarcie łez i Nowicki ma już komplet brązowych medali. Może on jest właśnie "brązowym chłopakiem" tak jak Małachowski "srebrnym chłopcem Igrzysk"?