To jest temat, którego się boimy. W zasadzie mimo, że jest ona wokół nas codziennie to nie dopuszczamy tego do świadomości. Nie chcemy o niej rozmawiać, bo powoduje ona strach. Dziś jednak zobaczyłem na własne oczy jak brat traci przytomność i świadomość. W pewnym momencie nawet poczułem, że go tracę. Takich oczu człowieka, a tym bardziej z najbliższej rodziny jeszcze nie widziałem. Ciężko mi nawet zebrać myśli, bo on ma zakrzepicę. Zdaję sobie sprawę i czytałem o tym, że może to być bardzo niebezpieczne w momencie jak oderwie się zakrzep i trafi do płuc. Nie wiem czy tak było dziś, ale do tej pory nie mogę zebrać myśli. Każdy z Nas kiedyś odchodzi. Czy kiedykolwiek jesteśmy na to gotowi? Nigdy nie jesteśmy na to gotowi. Myślę, że nawet jak ktoś ciężko choruje i przyzwyczajamy się do tego, że skończy się to śmiercią to jednak do końca wierzymy. Dlaczego tak jest? Dlatego, że czy to mama, ojciec, brat, siostra, syn to jednak żyjemy z nimi od urodzenia, łączą nas więzy krwi. Utrata kogoś bliskiego jest zawsze bardzo trudna i traumatyczna. Zdarza się to też z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę. Nigdy nie jesteśmy przygotowani na śmierć, ale nagła i niewytłumaczalna jest przede wszystkim potęznym szokiem. Pojawia się wtedy tylko jedno pytanie : "Dlaczego on, ona, dlaczego teraz, dlaczego tak młodo?". Ktoś nas nagle zostawia i to jest szok, ból, niedowierzanie, cierpienie. To jest też gniew np. na Boga, to jest też złość. Wszystko się miesza i kumuluje. Mimo, że nie postrzegam śmierci jako końca, a jedynie jako odejście ciała fizycznego to wiem jak się traci kogoś bliskiego nagle. Mój ojciec ani mój brat ani ja nigdy nie ufaliśmy lekarzom i konwencjonalnej medycynie. Z upływem lat ta wiara jest coraz mocniejsza, że jak to mówię : "Strzeż się białych kitli i czarnych, czyli księży". Nieważne co się zdarzy to tak będę żył. Mój ojciec nie był jakiegoś mocnego zdrowia. Na dodatek mama choruje na schizofrenię i to też nie pomagało nigdy w domu. Ja i brat się uczyliśmy, ojciec jakoś wiązał koniec z końcem. Nigdy nie chcieliśmy mieć dużo. Czy jednak można zmusić kogoś do leczenia się? Pewnie, że nie. Tym bardziej jak wydaje Ci się, że jest wszystko ok. Pamiętam jak znajdowałem schowane całe zęby trzonowe ojca, które mu wypadały. Może chorował na płuca, bo dużo palił, może praca przy wiskozie też wpłynęła na zdrowie, może miał chore serce. Z pewnością nie wyglądał jak okaz zdrowia, ale dawał radę i żył. Zakład w którym pracował wiele lat został zamknięty, a ojciec miał 45 lat. Praktycznie całe życie tam pracował, a tutaj chora mama, ja na studiach, brat w technikum i co dalej? Każdy ma taki moment w życiu, że coś się zdarza i nie wie co dalej. Masz poukładane życie przez wiele lat i nagle boom. Do czego dążę? Brat tak jak i ojciec nie chciał się leczyć teraz jak mu wykryli zakrzepicę. Gdyby nie mama to by nawet nie poszedł do lekarza. Wiem, że organizm ludzki ma zdolność leczenia się samemu, ale... Jest to ryzyko, bo jak zakrzep się oderwie i trafi do płuc to podobno umiera się w kilka sekund. Możesz mieć wyniki coraz lepsze, coraz więcej chodzić. Brat dwa dni temu tańczył, a pamiętam jak na początku chodził na czworakach do toalety. Miał też potworny kaszel jakiś czas. Wszystko jednak jakoś się unormowało. Po wynikach krwi okazało się, że jest coraz lepiej. Chodził już na dlugie spacery nawet. Dwa dni temu jak ujrzałem go jak tańczy doszło do mnie, że może bez żadnych leków upora się z zakrzepicą. Pomyślałem, że może jeszcze miesiąc i będzie zdrowy. Nigdy na nic nie chorował. W sumie to śmiałem się, że on jest jak "koń" i nie do zajechania. Zdrowie ma po mamie, która była silniejsza od ojca i przeważnie kobiety są silniejsze. Ja wiedziałem zawsze, że ojciec miał słabe serce i pewnie dlatego zacząłem też biegać. Powody były też inne, ale wiedziałem, że wysiłek fizyczny dobrze wpływa na serce. Zawsze mi się wydawało, że jestem słabszego zdrowia niż brat mimo, że biegałem maratony. Nie wiem co mu się dziś stało, ale widok jak leży bez świadomości i widzę tylko białka oczu długo ze mną zostanie. Słysząc jak leży i walczy o oddech pomyślałem, że to koniec... Leży pod kroplówką, zrobią mu badania i zobaczymy co będzie, ale dziś po raz kolejny czułem, że Śmierć była blisko niego. Nie wiem jak blisko, bo klepałem go po twarzy, żeby nie tracił przytomności. Nie wiem nawet po co to wszystko piszę. Może to mój sposób na wyrzucenie emocji i szoku. Może taki już jestem, że lubię pisać, nagrywać podcasty, tańczyć, śpiewać, mimo, że mam świadomośc, że tego nikt prawie nie odsłucha. Robię to jednak z potrzeby wewnętrznej duchowej czy świadomości. Jestem myślami z bratem w szpitalu. Ciężko mi dziś nawet patrzeć na wielki mecz w Lidze Mistrzów. Jeszcze tego nie napisałem, ale mój ojciec miał ciężki okres bez pracy i na zasiłku. Codziennie widziałem jak się zapada w sobie, jak nie ma pomysłu jak utrzymać rodzinę. Mama krzyczała na niego, rodzina też, ale nic to nie dawało. Nikt nas nie zmusi do niczego. Sami musimy znaleźć rozwiązanie problemu, pomysł co dalej. To musiało strasznie wpłynąć na jego zdrowie i na serce. Zasiłek się kończył i ojciec nadal nie znalazł pracy. Gdzieś jednak pamiętam, że dzwonił, że coś się ruszyło w nim. Tego dnia nie zapomnę nigdy. Pierwszy raz od roku widziałem ojca uśmiechniętego i zadowolonego. Wygrał coś, już nie pamiętam co i szedł to odebrać. Wielu z Was z pewnością straciło kogoś nagle i ja też... Wyszedł po prostu z domu zadowolony, schodził z czwartego piętra i jego serce nie wytrzymało. Za parę minut zadzwoniła sąsiadka, że ojciec leży pod jej drzwiami pod czwórką. Zbiegłem po schodach i myślę, że byłem ostatnią osobą oprócz sanitariuszy, którzy wiedzieli, że ojciec zmarł. Przed sprawdzeniem tętna w szyji wiedziałem, że odszedł. Wiecie dlaczego płakałem? Tylko dlatego, że nigdy mu nie powiedziałem, że go kocham. Z czasem zrozumiałem, że on to wiedział. Dwa tygodnie co noc płakałem i zadawałem pytania dlaczego odszedł gdzieś do Boga. W momencie śmierci wszystkie jego pieniądze jakie miał to jakieś 20 zł w kieszeni i to wszystko. Nie bałem się o mnie ani o brata, ale o mamę, bo wiedziałem, że jakieś traumatyczne przeżycie wywołuje u niej atak schizofrenii. Kto nie zna tej choroby to napiszę, że atak polega na tym, że mama 2 tygodnie lata jak nakręcona, słyszy głosy zmarłych, jest bardzo pozytywna, nie kontroluje tego co kupuje. Totalna ochota do życia i taka euforia. Wszędzie chodzi, wszystko robi, z każdym rozmawia. Potem większa dawka leków powoduje senność i wyciszenie. Po miesiącu wraca stabilizacja. Ona z takiego miesiąca nie pamięta prawie nic. Są to tylko jakieś przebłyski świadomości. Tak jakbyś codziennie nie wiem brał jakiś twardy narkotyk i był na chaju. O dziwo po śmierci ojca nie miała ataku. Do tej pory nie wiem dlaczego. Ja po dwóch tygodniach dostałem odpowiedź dla siebie. Nic wtedy nie wiedziałem o śmierci, o duszy, o Bogu, o świadomości. Ojciec śnił mi się szczęśliwy jakby chciał przekazać, że jest ok, że tam jest lepiej. Nie wiem kto to. Nie wiem czy to Bóg, nie wiem czy dusza Ojca, nie wiem czy mój Anioł Stróż, nie wiem czy to moja rodzina dusz, nie wiem czy to moi przewodnicy duchowi. Ktoś mi przekazał, że tam jest mu lepiej niż tu i że mam się z tym pogodzić. W późniejszym okresie mojego życia przeczytałem, że im szybciej pozwolimy duszy odejść z tego świata tym lepiej. Ja po dwóch tygodniach przestałem nagle płakać. Spłynęło na mnie zrozumienie. Potem przyszło kolejne zrozumienie. Ojciec zmarł, żeby uratować rodzinę naszą. Wiem jak to brzmi, ale nie mielibyśmy środków do życia, a tak mama dostała rentę po ojcu najpierw rodzinną, a potem chorobową. Ja i brat dopóki się uczyliśmy to też dostawaliśmy pieniądze. Ojciec poświęcił swoje życie dla nas. Teraz jak już mam większą wiedzę to wierzę, że każdy ma plan życia swój i ojciec też go miał. Mam nadzieję, że brata plan życia w tej inkarnacji nie zakłada śmierci teraz. Zobaczymy co znajdą lekarze. Czy to zakrzepica czy coś innego. Doszło dziś do mnie, że ze śmiercią jestem blisko w tym życiu. Może po to, żebym zrozumiał czym ona jest i że to nie jest nic strasznego. Na poziomie ludzkim jest przerażająca, na poziomie duchowym to tylko przejście na inny wymiar czy częstotliwość. Nigdy jej nie zrozumiemy jak nie zaakceptujemy sfery duchowej. Piszę tu oczywiście o śmierci naturalnej nieważne w jaki sposób ona przychodzi. Ktoś kto popełnia samobójstwo nie wiadomo czy wykonał plan życia. Taka dusza przekona się o tym w świecie niefizycznym. Może nie dała rady, może nie dopasowała się do ziemskiej częstotliwości. Może zapomniała co ma tu zrobić w tej inkarnacji, bo przecież mamy wolną wolę, świadomość, emocje. Życie w ciele fizycznym przez różne doświadczenia czy emocje może nas pokonać psychicznie i mentalnie. Coś o tym wiem, ale jednak mój plan życia jest inny. Ja zostałem cofnięty z powrotem na ten świat, a dlaczego? Bo byłem głupi, byłem ignorantem i zmarłbym w głupi sposób nic nie wiedząc o tym świecie. Paradoksalnie to doświadczenie traumatyczne było mi bardzo potrzebne. Dziś nawet się zastanawiam, bo przecież brat mnie musiał wtedy widzieć jak karetka po mnie przyjechała. Nie wiem czy to wyglądało bardzo źle, nie wiem czy to wyglądało, że jestem blisko śmierci, bo z tego nic nie pamiętam. Jest to typowa reakcja naszej świadomości i pamięci. W takim traumatycznym momencie w życiu przeważnie nic nie pamiętamy dlatego, że nasza świadomość nas chroni i przed tym i wymazuje to z naszej pamięci. Brat też nic nie pamięta z dziś jak dwa razy stracił przytomność. On mnie widział w takim stanie utraty przytomności, ale to było na moje własne życzenie. W życiu się nie spodziewałem, że dziś ja go ujrzę w takim stanie na granicy życia i śmierci.
Nie ma przypadków i dziś, a nie robię tego często spojrzałem na nekrologii przed sklepem. Widziałem dziś też przed kościołem karawan, a nigdy ceremonii pogrzebowych nie ma w kościele tylko w kaplicy na cmentarzu. Może to były jakieś znaki, że dziś śmierć krąży gdzieś blisko. Zobaczyłem dwie osoby na nekrologach, pewnie mąż i żona. Jedno z nich odeszło, a drugie tydzień później. Byli już w wieku w którym można odejść naturalnie. Widocznie druga osoba nie poradziła sobie z tym odejściem, a może była to tak wielka miłość, że zostały ich dusze zabrane w tym samym czasie prawie. Tak czy owak dziś Śmierć była za blisko mnie. Nie mogę myśleć, że uratowałem brata dziś, bo nie wiem co to było. Jeżeli miałby odejść tak nagle to przecież bym nie wygrał z tym. Wszedłem do niego, a on trzymał krzesło od komputera na głowie dziś. Spytałem co on wyprawia? A on, że to taki wygłup. Może już w tym momencie tracił świadomość. Zdjął krzesło, wszedłem do pokoju, a on zrobił się bardzo blady i mówił, że czuje ból w mostku jakby mu się coś przesunęło. Myślałem, że może nie wiem krążenie osłabło i zaraz wróci do siebie. Z pokoju usłyszałem jakby coś spadło gdzieś w kuchnii czy w łazience. Poszedłem i ujrzałem jak leży na boku i próbuje rzygać, łapać oddech. Straszny dźwięk. Spodziewałem się widoku krwi albo żygowin, ale nic takiego nie miało miejsca. Przewróciłem go na bok. Oddech wrócił, spojrzał na mnie oczami bez świadomości. Nie zarejestrował tego, że upadł. Pomogłem mu wstać, spytałem czy może iść. Był blady jak ściana. Zrobił kilka kroków i stracił przytomność na stojąco lecąc na plecy. Jakoś zamortyzowałem jego upadek, ale wtedy jak ujrzałem, że nie kontaktuje a oczy wywracają się do góry i widać tylko białka wiedziałem, że jest coś poważnego. Nie wiedziałem co robić więc uderzałem go w policzek, żeby calkowicie nie stracił przytomność. Czułem, że go "tracę" jak to mówią w żargonie medycznym. Próbowałem go przewrócić na bok i nagle wrócił. Odzyskał świadomość na tyle, że wiedział gdzie jest. Wszystko to było bardzo dziwne, a potem siedział na łóżku wystraszony, w szoku i bardzo blady aż do przyjazdu karetki. Pomijam to, że oni wiedząc, że dwa razy stracił przytomność nie zabrali noszy i kazali mu schodzić po schodach. Z okna widziałem, że tak szybko nie zszedł... Brat popełnił błąd, że nie zaczął leczyć tej zakrzepicy farmakologicznie, ale jakieś gadki co miał robić to chyba nie rola w tym momencie sanitariuszy. Ma zakrzepicę, nie ma leków, dwa razy stracił przytomność więc róbcie co macie robić i do szpitala. Zdarzyło się, jest jakiś problem, organizm z czymś walczył i tyle. Nie jesteście od tego, żeby doradzać kto co ma robić i jak się leczyć. Nie chce się też znosić kogoś na noszach z czwartego piętra mimo, że brat był blady jak Śmierć. Właśnie też dlatego nie wierzę i nie ufam medycynie, a po Plandemii już kompletnie. Czas pokaże co dalej i dlaczego tak się stało. Mogę tylko przesłać bratu pozytywną energię i mieć świadomość, że być może uratowałem mu życie. Niewiele zrobiłem, ale może energia wystarczyła moja. Nie wiem... Wiedziałem jednak podświadomie co mam robić będąc całkowicie świadomym. Nawet przez moment nie spanikowałem. Także nie żartuj sobie Robercie tak więcej i będę miał na oku te "białe kitle", żeby Ci tam krzywdy nie zrobili w tym szpitalu. Jeszcze mi się coś nasunęło. Jak brat powiedział sanitariuszowi, że trzymał krzesło na głowie to on zaczął insynuować, że to podejrzane jest. Pewnie weźcie go jeszcze zamiast do szpitala to do psychiatryka. Nie podobał mi się ten jeden koleś dziś, drugi był ok. Jeden był wszystkowiedzący. Teraz tak sobie myślę, a może nie pomyślałeś alfo i omego, że to, że trzymał krzesło na głowie to może była oznaka, że coś się dzieje w organiźmie i że już wtedy nie wiedział co robi i tracił świadomość i poczucie rzeczywistości? Najłatwiej zacząć insynuować niepoczytalność pacjenta. W za dużym szoku byłem, żeby reagować mocniej. I tyle. Wypisałem się i jestem spokojniejszy. A City z Realem dogrywka, ale widzę ten mecz nie widząc go. Za dużo mam myśli związanych z bratem. Jeżeli miałbym z całego mojego życia wskazać jedną osobę, która mi najbardziej pomogła i pomaga to jest to brat. Nikt więcej... Jakby nie on to ja bym nie żył, nie biegałbym, nie byłbym listonoszem, nie przebiegłbym maratonów, nie przeżyłbym miłości, nie napisałbym książki... W całym życiu jest to jedyna osoba fizyczna, która wiedziała jak mi pomóc w czasie mojego niebytu i przebywania w mroku i ciemności. Inni, którzy mi pomagają to dusze ze świata niefizycznego oraz Boska Świadomośc. Być może dziś w jakiś sposób się odpłaciłem za to i dzięki temu on żyje. Jutro pobiegnę do lasu dla niego. Zapomniałem. Moja ścieżka rowerowa i mój las oraz moje drzewo też mi pomagały w odbudowie mnie. Jutro pobiegnę z modlitwą w sercu za brata i jego zdrowie. Bez niego po śmierci ojca ten dom by nie istniał. Wiem to i ja i mama.